Patrol Straży Ochrony Kolei zatrzymał dwóch młodych mężczyzn, którzy w niedzielę rano w Wąchocku obrzucili kamieniami szynobus.
Pociąg jechał na trasie Ostrowiec - Skarżysko. O tym, że dzieje się coś niedobrego sokistów zaalarmował dyżurny ruchu stacji Wąchock. - Kamienie uszkodziły obudowę, drzwi i szybę - informuje Piotr Stefaniuk, rzecznik prasowy Komendy Regionalnej SOK w Lublinie. - Zatrzymani mężczyźni byli nietrzeźwi. 23-latek miał półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu, a 27-latek 1,2 promila. Zostali oddani w ręce policji.
Źródło: Echo dnia
_________________ Tylko człowiek wolny się buntuje,
niewolnicy są posłuszni.
Wandalom już udało się pomalować nowe piętrowe składy jeżdżące od kilkunastu dni po torach. Nie oszczędzają także wyremontowanych stacji. Czy kolejarze kiedykolwiek sobie z nimi poradzą?
Piętrowe pociągi kupione za ponad ćwierć miliarda złotych zostały zabazgrane już w pierwszym tygodniu kursowania. Grafficiarzom udało się niemal do połowy zamalować boczną ścianę wagonu razem z szybami.
- Zrobili to na torach odstawczych za Dworcem Zachodnim, gdy skład czekał na zmianę kierunku jazdy. Pociąg udało się już wyczyścić - mówi Donata Nowakowska, rzeczniczka Kolei Mazowieckich.
Sprawców jednak nie ujęto. Nowakowska przyznaje, że dewastacja taboru to ogromny kłopot dla przewoźnika.
- Problem mamy też także z wybijaniem szyb. Zdarzają się także podpalenia składów. Najgorzej pod tym względem jest na linii do Tłuszcza - dodaje Nowakowska.
Wandale nie oszczędzają także nowych i wyremontowanych przystanków kolejowych na trasie z Dworca Zachodniego na Okęcie. Zabazgrana została zmodernizowana niedawno stacja Warszawa - Rakowiec. Na ściankach, do których przytwierdzono ławki, widać mnóstwa napisów typu "Legia mistrz".
- Przecież te stacje zostały oddane zaledwie kilka tygodni temu. A już wyglądają tragicznie - narzeka jeden z pasażerów, który korzysta z przystanku Rakowiec.
Spółka PKP Polskie Linie Kolejowa, która zlecała remont torów i przystanków, jest bezradna. Okazało się, że nawet nie zabezpieczono stacji specjalną powłoką, które pozwala błyskawicznie zmywać malunki. Nie zamontowano też kamer monitoringu.
- Tego nie było w projekcie - mówi Marta Szklarek, rzeczniczka regionalnego oddziału spółki PKP PLK. Nie potrafi jednak powiedzieć, dlaczego nie wprowadzono tych zabezpieczeń. Dodaje, że bieżące utrzymanie przystanków to obowiązek innej instytucji - Zakładu Linii Kolejowych.
Totalnie zabazgrane zostały także inne przystanki PKP , które remontowano w ostatnich latach: Powiśle i Zoo. - Dzwoniłem do spółki PKP Polskie Linie Kolejowe. Mówiłem, żeby to zamalowali. Ale bez rezultatu - narzeka Michał Wrzosek, rzecznik PKP.
Z grafficiarzami radzą sobie za to w metrze. Wyznają zasadę, że wszelkie bazgroły trzeba jak najszybciej usunąć. Ściany pokryte są specjalną powłoką antygraffiti. Jeśli komuś uda się wymalować przynajmniej kawałek ściany, wynajęta firma natychmiast to usuwa.
Okazuje się też, że wandale nie muszą być bezkarni. Dla ujętego przez policję wiosną grafficiarza, który pomalował wiadukt przy Arkadii, prokurator niedawno zażądał półtora roku więzienia z zawieszeniem na trzy lata. Straty, jakie poniosło miasto, wyceniono na, bagatela, ponad pół miliona złotych.
Wojciech S., którego policjanci przyłapali na gorącym uczynku, przyznał się do winy i chciałby dobrowolnie poddać się karze. Jeśli sąd przychyli się do propozycji prokuratora, wyrok zapadnie na jednej rozprawie bez konieczności prowadzenia zwykłego procesu. Wtedy też grafficiarz będzie musiał na własny koszt odnowić zniszczony fragment elewacji.
A co myslicie o ludziach, ktorzy wskakuja na/miedzy pociagi i jada totalnie na gape? Pociag zwalnia, ktos taki podbiega, wskakuje, np. na odkryta platforme, i jedzie sobie w spokoju podziwiajac widoki.
Jakie jest wasze zdanie na temat takiego postepowania.
Pozdrawiam
- Tego nie było w projekcie - mówi Marta Szklarek, rzeczniczka regionalnego oddziału spółki PKP PLK. Nie potrafi jednak powiedzieć, dlaczego nie wprowadzono tych zabezpieczeń. Dodaje, że bieżące utrzymanie przystanków to obowiązek innej instytucji - Zakładu Linii Kolejowych.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Bardziej głupiego tłumaczenia nie można już było wymyślić ? To trzeba było zrobić tak, żeby zabezpieczenia zostały ujęte w projekcie. Od czego do jasnej anielki wy tam jesteście i za co bierzecie niemałe pieniądze ? Chyba rozumu wam nie odebrało ? Chociaż, po tym, co przeczytałem, to i to jestem w stanie stwierdzić.
_________________ Nie chce PeKaPe ....... ? To pojedzieDeBe
Witam przeciwników takiego bezmyślnego wandalizmu. Z tego co jest na tych filmach wyraźnie widać, że mamy wśród naszej młodzieży beznadziejnie chory odłam (bo przecież nie wszyscy tacy są), ale przeraża czasem to, że ludzie, którzy to widzą nie chwytają za telefony i nie dzwonią na policję.
Portret subkultury od dziś w kinach. – Malują zwykle młodzi chłopcy, którymi rządzi testosteron. Tworzą dla siebie, nie dla widzów. A agresję zmieniają w konkurs artystyczny – mówi „Rz” niemiecki reżyser Florian Gaag, który nakręcił w Warszawie „Graficiarzy”.
Rz: Graficiarze zostawiają znaki na murach, mostach, pociągach. Jaką wiadomość nam przekazują?
Florian Gaag: O autorach graffiti mówi się zwykle „ci ludzie”, ale oni nie tworzą jednorodnej społeczności. Jedni słuchają hip-hopu, inni punk rocka, niektórzy chcą coś zniszczyć, innym zależy na upiększaniu otoczenia. Dla wszystkich ważne jest stworzenie indywidualnego stylu graficznego, który pozwoli się wyróżnić. Graficiarzy łączy jedno – radość ze spontanicznego działania. Tę kulturę rozwinęli młodzi, którzy nie kierowali się żadną ideą. Malowali niewinnie, z potrzeby serca, a zrobił się z tego ogólnoświatowy ruch artystyczny, zróżnicowany i wartościowy.
Czyli twórców graffiti nie obchodzi ich publiczność?
Ja malowałem, by stworzyć coś pięknego, co ucieszy ludzi. Chciałem ich zadziwić i zachwycić. Ale większość graficiarzy ma widzów gdzieś. Robią to dla siebie. Litery są graficznie wystylizowane, wręcz zakodowane – jeśli nie jesteś członkiem tej kultury, nie odczytasz ich. Graffiti to sztuka sekretna, celowo nieczytelna dla obcych.
I antyspołeczna?
Oczywiście ma wymiar polityczny. Nawet jeśli jego autorzy nie formułują tego jasno, jest zwrócona przeciw społeczeństwu. Tu nie może być porozumienia stron. Bo istotnym elementem graffiti jest działanie bez pozwolenia, bez pytania. Jest uznawane za nielegalne, dlatego że przejmuje przestrzeń publiczną. Albo odzyskuje ją – zależy, z której strony spojrzeć.
Weźmy Warszawę – macie tu zatrzęsienie billboardów, które niszczą panoramę miasta i zabierają przestrzeń, bo ktoś słono zapłacił. Ich obecność akceptują nawet leciwi konserwatyści, ale gdyby pokazać im graffiti, uznaliby je za wandalizm. To od nas zależy, czy będziemy dość dociekliwi, by się dowiedzieć, o co w tych znakach chodzi.
Kiedy w połowie lat 80. rodziło się niemieckie graffiti, interesowali się nim fotograficy, ukazało się kilka albumów i książek. A potem nagle wprowadzono wysokie kary finansowe dla graficiarzy, wsadzano ich do więzienia. I wtedy kultura graffiti z twórczej zmieniła się w niszczącą: chłopaki chwytali puszki, wychodzili na miasto i brali odwet – malowali, co popadło. Mówili tym samym: Jeśli nie jesteście nami zainteresowani, pieprzcie się.
W filmie młodzi graficiarze lądują na policji, zaniedbują rodziny, zawalają szkoły. Pokazuje pan pasję czy nałóg?
Graffiti nie jest chorobą, ale jak każda miłość może sprawić, że wszystko inne wyda się nieważne. Skoncentrowałem się na emocjach bohaterów. Niełatwo je ogarnąć, wyciszyć. Ja zacząłem znikać z puszkami farby jako 12-latek, policja nieraz przeszukiwała dom, ale nie to mnie powstrzymało. Po prostu z czasem zainteresowałem się muzyką i ona pożerała cały mój czas. W filmie pasja doprowadza do śmierci jednego z bohaterów, ale w rzeczywistości wielu graficiarzy staje się cenionymi artystami. Silnie kształtują współczesną plastykę. W Niemczech tworzą szaty graficzne większości gazet. Ich nazwiska można znaleźć w stopce, a ich „wrzuty” – na mostach.
Skoro cieszą się uznaniem w Niemczech, dlaczego kręcił pan film w Warszawie?
Niemieckie koleje odrzuciły naszą prośbę o zgodę na zdjęcia i malowanie pociągów. Nie chciały wspierać filmu o kulturze, z którą walczą. Obiecały też nastawić przeciwko nam wszystkie koleje w Europie. Rzeczywiście, ubiegaliśmy się o zgodę w wielu krajach – bez skutku. Warszawa była naszą ostatnią szansą. Cieszę się, że tak się stało, bo klimat panujący na tutejszych stacjach i w pociągach pasuje do mojej historii. Wasze wagony to potężne hałasujące maszyny, światło na peronach i w przejściach podziemnych jest chłodne – wszystko to wydało mi się piękne i zaoszczędziło pracy, niewiele zmieniliśmy.
Pana film kończą wzruszające sceny: członkowie rywalizujących ekip wspólnie oddają hołd zmarłemu graficiarzowi. Dla niego malują cały pociąg. Agresja zmienia się w solidarność – to realistyczny finał?
Graffiti przyciąga ludzi z różnych środowisk: imigrantów, dzieciaki z bogatych i biednych domów, białych, czarnych. Jest jednak domeną młodych chłopaków, którzy nie analizują swoich zachowań, rządzi nimi testosteron. Wraz z nim wyzwala się energia do rywalizacji. W Berlinie wielu twórców graffiti pochodzi z blokowisk, na których przemoc i broń to codzienność. Ona się przekłada na graffiti, tyle że wtedy agresja zmienia się w konkurs artystyczny – wygrywa bardziej utalentowany. W tej kulturze obowiązuje kodeks etyczny, który określa zasady rywalizacji i wspólne cele.
Dlaczego właśnie pociąg jest najatrakcyjniejszym obiektem dla graficiarzy?
Bo przypomina przemieszczające się płótno. Gdy w latach 60. i 70. graffiti rodziło się w Nowym Jorku podzielonym na obszary kontrolowane przez gangi, pomalowane pociągi były sposobem komunikacji. Do dziś „zbombardowa-nie” pociągu jest największym osiągnięciem, jakie może mieć w „portfolio” graficiarz. Mnie się udało. Mój pociąg nie został zatrzymany na bocznicy. Widziałem, jak przejeżdża, ruszyłem za nim, robiłem mu zdjęcia. Ulotność graffiti jest przykra, ale właśnie ona napędza autorów.
Florian Gaag, reżyser
Ma 36 lat. „Graficiarze” to jego fabularny debiut, wcześniej reżyserował dokumenty i krótkie metraże. Jako nastolatek był graficiarzem, później komponował muzykę i studiował w nowojorskiej Tisch School of the Arts. Mieszka w Monachium.
Malarski napad na pociąg, radość i dreszcz ryzyka
Trudno wyobrazić sobie lepszy film o twórcach graffiti. Kadry mogły być staranniej zaaranżowane, montaż bardziej precyzyjny, ale to by tylko zaszkodziło. Ani samym grafficiarzom, ani reżyserowi nie zależy, by ich dzieła były „ładne” – mają być autentyczne. Surowość i amatorski charakter obrazu dają wiarygodność, także dzięki niej film wciąga jak dokument.
Gaag zna graficiarzy, bo był jednym z nich. Nie prezentuje więc tajników ich życia, posiłkując się socjologicznymi kategoriami, nie oferuje instrukcji obsługi subkultury. Morały i oceny wyrzuca poza kadr. Rysuje tylko kipiące emocjami portrety chłopaków, których wypełnia energia, chęć i pasja. Poza ekscytacją przeżywają też dylematy i poważne problemy: jednemu grozi więzienie, drugi nie radzi sobie z rolą ojca, inny ucieka z domu. Kamera podąża za nimi nerwowo, gdy nocą malują pociągi, szarpią się z policją, kradną puszki z farbą. I także wtedy, gdy dociera do nich, że nie są już najlepsi, gdyż w mieście pojawiły się nowe, zaskakujące dzieła rywali. Wszystko w tym filmie jest prawdziwe i fascynujące. Nawet gorycz porażki.
Nastolatki chwyciły w ręce spreje z farbami. Mandaty za malowanie są śmiesznie niskie.
Jest szósta nad ranem. Okolice stacji Wrocław-Nadodrze. Przerażony maszynista pociągu osobowego do Poznania nagle zaciąga hamulec.
- Zabiliśmy rowerzystę! - krzyczy. Pasażerowie są w szoku, na torach leży roztrzaskany rower.
Szybko okazuje się, że to tylko prowokacja. Z krzaków wyskakuje grupa zamaskowanych nastolatków i rzuca się z puszkami farb na pociąg. W ciągu kilku minut pokrywają wagony bohomazami i znikają.
To od dwóch miesięcy coraz powszechniejszy obrazek na dolnośląskich torach.
- Na 240 naszych interwencji w tym roku aż połowa przypada na grafficiarzy. I z dnia na dzień jest coraz gorzej - denerwuje się Adam Radek, rzecznik prasowy Straży Ochrony Kolei we Wrocławiu. - Ci ludzie są na tyle bezczelni, że malują wagony, gdy pociąg zatrzymuje się na 5 minut na stacji. Tak było ostatnio na dworcu Wrocław-Mikołajów. Dziesięć osób, kilka minut i czterdzieści metrów pociągu pokryte farbą - opowiada strażnik.
Na bocznicach kolejowych noce też nie są spokojne. Grafficiarze rozkładają halogeny, drabiny i malują na wagonach wielkie obrazy.
Do Wrocławia przyjeżdżają ekipy grafficiarzy z Czech, Niemiec, a nawet z Francji. Nierzadko włamują się do budynków, gdzie stoją pociągi.
Straty liczone w setkach tysięcy złotych to efekty listopadowej premiery polsko-niemieckiego filmu "Grafficiarze". Wynika z niego, że największym osiągnięciem ulicznego malarza jest właśnie pomalowanie pociągu.
- Nie mamy już siły. Od kilku tygodni nie robimy nic oprócz szorowania wagonów z graffiti - żali się Rafał Petryszyn z firmy sprzątającej pociągi.
Sami grafficiarze nie kryją, że film miał wpływ na ich działalność.
- To największe, najtrudniejsze wyzwanie, a ten film jeszcze bardziej to wyolbrzymił, rozbudził apetyty. "Nakręcił" tych młodszych i tych, którzy do tej pory bali się kolejarzy - mówi wrocławski malarz o ksywce SAP.
Problem pojawił się z winy samych kolejarzy, którzy udostępnili polskie pociągi ekipie filmowej.
- Żadna kolej w Europie na to się nie zgodziła, tylko nasza, polska - przyznaje Anna Hardasiewicz, przedstawicielka dystrybutora filmu na Polskę.
Kolejarze tłumaczą, że zgodzili się, bo film wcale nie gloryfikuje graffiti. Do zdjęć użyczyli stare tabory, które potem zostały całkowicie wyczyszczone na koszt producenta filmu.
- Nikt nie powiedział nam, że w innych krajach koleje nie chciały się na to zgodzić - tłumaczy Agnieszka Derek, rzeczniczka prasowa Kolei Mazowieckich.
Psychologowie tłumaczą, że trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czy to film wzbudził taką potrzebę, czy tylko obudził to, co w tych ludziach drzemało.
- To taki bodziec. A teraz, gdy grafficiarzy jest więcej, tym bardziej czują się wzmocnieni, zdeterminowani, aby zaimponować sobie nawzajem jakimś nowym wyczynem, a potem chwalić się nim w internecie - mówi Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
Nie odstrasza nawet to, że za dewastację z wykorzystaniem graffiti grozi grzywna do 5 tysięcy złotych. Najczęściej bowiem sądy wymierzają o wiele niższe kary. Kończy się zazwyczaj na niewielkim mandacie.
Eksplozja wywołana filmem wkrótce przeminie
Z Leszkiem Pułką, kulturoznawcą z Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Janusz Krzeszowski.
Film "Grafficiarze" wywołał falę nielegalnych malowideł na pociągach. Możliwe, że aż tak duży wpływ na młodych ludzi ma kino?
Kino, szczególnie offowe, zaspokaja potrzebę inności, wyróżnienia się z tłumu. Pozwala wyłamać się z konwencji. Takie przesłanie dociera do młodych ludzi. Śledząc jednak przez lata kulturę rap i graffiti, myślę, że jeśli ktoś aż tak mocno wzoruje się na filmie o graffiti, to są to ludzie bardzo młodzi, nastoletni, którzy są jeszcze nieukształtowani. Łatwo im zaimponować. Biorą z kina i mediów wszystko. Dla nich film o graffiti może być przebudzeniem.
To trwałe zjawisko?
Z takimi modami jest zawsze tak samo. Tak jak spektakularnie się rodzą, tak szybko umierają. Za dwa miesiące film się "przeje", graffiti będzie mniej na pociągach. Kolejarze niech lepiej odpuszczą i sprzątają pociągi w środku.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum