Kładką nad torami kolejowymi przy ul. Transportowej chodzą do szkoły dzieci. 7 lipca tę drogę wybrał 25-letni Marcin S. z dwoma kolegami. Oni przeszli, on nie. Załamała się pod nim spróchniała deska. Przez dziurę w kładce spadł na linię trakcyjną pod napięciem 3 tys. V. Zahaczył o nią nogą, zapalił się i płonął na oczach gapiów. Pogotowie musiało czekać, aż zostanie wyłączony prąd. Zanim kolejarze dotarli do oddalonej o 130 km rozdzielni, z Marcina S. zostały tylko zwęglone zwłoki.
Mieszkańcy od dawna domagali się naprawy kładki. Jeden ze strażników miejskich próbował nawet interweniować w tej sprawie, lecz kolejarze odsyłali go od Annasza do Kajfasza. Kiedy całopalenie Marcina S. stało się newsem dnia w TVN, w Dąbrowie wybuchły kłótnie, czy kładka należy do miasta, czy do którejś spółki kolejowej. Wygrzebano w końcu dane z księgi wieczystej: działkę z torami, budynkami stacji Dąbrowa Górnicza Północna i feralną kładką skarb państwa przekazał na własność spółce PKP SA, zanim kolejowy gigant został rozparcelowany na blisko 200 mniejszych spółek.
Jak do tej pory nie udało się ustalić, która z nich zarządza kładką i odpowiada za jej stan techniczny. Są poszlaki, że mogła to być spółka PKP Polskie Linie Kolejowe. Jej rzecznik Krzysztof Łańcucki twierdzi jednak stanowczo, iż ten obiekt nigdy nie był składnikiem majątku trwałego PLK. Od kładki odżegnują się także szefowie spółki PKP Energetyka odpowiedzialnej za trakcję. Jeszcze trochę i ludzie uwierzą, że kładka była niczyja.
Informujemy władze Dąbrowy Górniczej, tamtejszą prokuraturę i wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego: Za dziurawą kładke odpowiada Zakład Linii Kolejowych jednostka podległa PLK.
- A nie mówiłem? - Emerytowany starszy kontroler Tadeusz Juszczyk potrząsa plikiem protokołów kontroli. - Tu jest opisany stan tej kładki. A tu innych na Śląsku!
Walkę Juszczyka z władzami spółek kolejowych i z patologią polskiego kolejnictwa opisaliśmy w „Napadzie na pociąg" („NIE" nr 35/2009). Jak samotny szeryf w mieście bezprawia, Juszczyk od lat ujawniał kradzieże na wielką skalę, absurdy w dziedzinie organizacji i zarządzania, skandaliczne niedbalstwo. Alarmował prokuraturę, Ministerstwo Infrastruktury, NIK i wszystkich świętych. Raz udało mu się doprowadzić do procesu sprawców tzw. afery złomowej (straty w mieniu na kwotę 27 min zł). Na ogół jednak jego protokoły pokontrolne lekceważono, poszczególne śląskie prokuratury odmawiały wszczęcia śledztwa lub szybko umarzały sprawę.
W roku 2001 dyrektor Stanisław Mrozek z warszawskiej centrali PKP zlecił Juszczykowi zbadanie stanu kładek nad torami w całej Polsce. Juszczyk odwalił kawał roboty - bez mała obwąchał ponad 100 kładek. Tą przy ul. Transportowej w Dąbrowie Górniczej zajął się w roku 2003. Nawet laik zauważyłby, że się rozsypuje. Juszczyk zrobił długi wykaz usterek. Papier trafił na biurko naczelnika eksploatacji sekcji Zakładu Linii Kolejowych, pana Mazura, obecnie na emeryturze. Nikt nie kiwnął palcem, żeby coś zrobić w tej sprawie. Juszczyk trochę odczekał i wybrał się na rekontrolę. Stwierdził groźbę katastrofy budowlanej.
Powtarzał tę akcję trzykrotnie. Uznał, że podnoszenie alarmu po raz czwarty zakrawałoby na maniactwo. Nie mógł zresztą poświęcić się jednej kładce, bo takich rozlatujących się obiektów odkrył dziesiątki. W Tarnowskich Górach, Gliwicach, Częstochowie... Szczególnie niestabilne są tanie kładki na terenie szkód górniczych. Jak gdyby ktoś je giął i łamał.
12 lipca rozpoczęła się w Dąbrowie Górniczej kontrola wszystkich kładek dla pieszych nad torami i liniami trakcyjnymi. Podobną akcję w całym województwie zarządził wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego. Lepiej późno niż wcale...
Zaraz wyszło na jaw to, o czym mieszkańcy wiedzieli od dawna, a czym nie interesowały się żadne władze: parę innych kładek też się rozlatuje. Zwłaszcza ta obok dworca PKP w Ząbkowicach. Tubylcy przedzierają się na drugą stronę miasta tunelem dla samochodów, nadkładając parę kilometrów. Żeby dostać się na dworzec, pieszo forsują tory; szczęśliwie jeszcze nikt nie wpadł pod pociąg. ZLK w Częstochowie uważa, że kładka jest bezpieczna - w zeszłym roku wymieniono siatkę przeciwporażeniową za 18 tys. zł oraz uzupełniono ubytki w podłożu. Doprawdy nie wiadomo, dlaczego ludzie uporczywie omijają ją szerokim łukiem.
Za kładki personalnie odpowiada zastępca dyrektora ds. technicznych częstochowskiego ZLK, pan Helmut Klabis. Jeden z bohaterów naszego artykułu „Rozpad jazdy" („NIE" nr 42/2009) - o ponad stuletnim wiadukcie w Rybniku, który mógł runąć pod ciężarem pociągów. Wyremontowano go za ciężkie pieniądze, ale tak marnie, że wkrótce potem konieczny był nowy remont. Kasę zgarnęła zaprzyjaźniona spółka.
Kiedy Dąbrowa żądała remontu kładki na Transportowej, częstochowski ZLK napisał do dąbrowskiej straży miejskiej, że niestety nie ma na to kasy. Po śmierci Marcina S. pieniądze na pewno się znajdą. Są jednak inne rozlatujące się kładki, rozszabrowane tory i cały kolejowy burdel, w którym nikt za nic nie odpowiada.
Dorota Zielińska
źródło: Tygodnik "NIE" przewoz - 21-07-2010, 11:55 Temat postu:
Szkoda, ze wszystkie po kolei gazety powielają kilka głupot z tej tragedii. szpak - 21-07-2010, 12:34 Temat postu: przewoz, jakich głupot? przewoz - 21-07-2010, 12:36 Temat postu:
Choćby końcówka pierwszego akapitu.
Ciągle wierzę poza tym raportowi PKP EN, który wskazuje na to, że 6 czy 8 minut po pierwszym sygnale o "awarii" na linii napięcie zostało wyłączone na stałe. piotrbk - 21-07-2010, 20:23 Temat postu:
Pogotowie energetyczne które obsługuje ten rejon jest w Katowicach a ile jest do Katowic kilometrów każdy może sprawdzic .A najbardziej ciekawy jestem co to za rozdzielnia do której jest 130 km. Oxy - 21-07-2010, 21:12 Temat postu: przewoz, ale istotna jest tutaj ta nieszczęsna kładka, która doprowadziła do tragedii, a nie to skąd zasilana jest trakcja i ile czasu zajęło kolejarzom wyłączenie napięcia. Zginął człowiek, a wy rozprawiacie o tym, po jakim czasie wyłączono napięcie, jakby to miało jakieś znaczenie. Przy porażeniu prądem 3 kV wystarczy ułamek sekundy...