Skargi i wnioski - Zbąszynek dead end, czyli jak (nie) dojechać... pospieszny - 10-06-2011, 11:46 Temat postu: Zbąszynek dead end, czyli jak (nie) dojechać...
Gdy 8 czerwca, równo rok przed rozpoczęciem mistrzostw Europy w piłce nożnej, wyruszyłem z Warszawy do Gorzowa, spodziewałem się lekkiej przeprawy. Tą samą trasą 18 czerwca będzie podążał Christian Jensen, uczestnik naszej Misji 21. Co pomyśli o nas, gdy podobnie jak mi, ucieknie mu w Zbąszynku ostatni pociąg do Gorzowa?
Była chwila po godz. 16, gdy razem z kolegą Łukaszem z zielonogórskiej redakcji "Gazety" wsiedliśmy na Dworcu Centralnym w Warszawie do pociągu do Zielonej Góry. W stolicy byliśmy na ostatniej odprawie grupy dziennikarzy "cieni" uczestniczących w Misji 21. Do Polski już 18 czerwca przyleci 21 studentów z City University London. Będą sprawdzać, jak Polska i Polacy są przygotowani do Euro 2012 na rok przed imprezą. Nasi "misjonarze" doświadczą podróży komunikacją kolejową i autobusową po kraju, a później dokładnie prześwietlą największe miasta w Polsce. Spróbują pogadać po angielsku na ulicy, będą poznawać jasne i ciemne strony Polski. Pojawią się także w Gorzowie i Zielonej Górze.
W środę, podczas całodziennej eskapady do stolicy zupełnie "niechcący" przekonałem się, jak śmieszno i straszno może być w drodze na północ naszego regionu. Nie życzę takich przygód Duńczykowi Christianowi Jensenowi, który za tydzień będzie musiał dotrzeć do Gorzowa. Choć z drugiej strony - wypadałoby, aby poznał prawdę o polskiej kolei na rok przed Euro...
Mogłem, oczywiście, wybrać połączenie bezpośrednie z Warszawy. Do Gorzowa jechałbym pewnie z osiem godzin, bezpośrednim pociągiem TLK zwanym żartobliwie "Tour de Pologne", przez Bydgoszcz i Piłę. Biję się teraz w pierś. Wybrałem trasę przez Poznań i towarzystwo kolegi z redakcji aż do stacji Zbąszynek, gdzie na przesiadkę zarezerwowano dla pasażerów osiem minut.
Już w Sochaczewie pociąg spóźniał się o kwadrans... Wtedy pierwszy raz usłyszałem od pani konduktor: - Będzie OK. Po drodze stało się jednak coś, czego nasi goście z Londynu na pewno by nie zrozumieli. "Awaria urządzeń sterujących ruchem" przy przejeździe na kilka kilometrów przed Poznaniem opóźniła nas w sumie o trzy kwadranse. Obsługa pociągu - oczywiście po polsku - przekazała komunikat, który dawał nadzieję: - Pociągi do Wrocławia, Szczecina i Gorzowa będą oczekiwały na skomunikowanie.
Kolejowe realia są mi znane, zapytałem więc wprost: - Czy w Zbąszynku autobus komunikacji zastępczej (to kolejna typowo polska specjalność, która naszego gościa mogłaby zszokować) będzie na mnie czekał? Odpowiedź kolejarzy jasna: - Będzie. To jest ostatnie połączenie do Gorzowa. Podobne sytuacje się zdarzają i pociąg (czytaj autobus) w Zbąszynku oczekuje na pasażerów. Mimo tego, że to połączenie Przewozów Regionalnych.
Uspokoiłem się. Ale nie do końca. Przeczuwałem, że kolejowe zło czai się za rogiem. Wpadłem na pomysł: Nie będę ryzykował, pojadę do Zielonej Góry i tam przenocuję. No i jeszcze raz poszedłem do obsługi pociągu TLK. "Autobus będzie czekał" - zapewnili. Zaufałem.
Kiedy dojechałem do Zbąszynka, autobusu już nie było. Na dworcu nie zostałem jednak sam. Tę samą karkołomną opcję podróży wybrał brat Błażej. Ksiądz, lekarz, misjonarz. Wracał z... Nazaretu! Bez problemu - samolotem - przemierzył pięć tysięcy kilometrów z Izraela do Warszawy, a wsiadł do pociągu w swojej ojczyźnie i na 74 km przed domem cywilizowany świat się skończył... Na jakiejś stacyjce w Zbąszynku! Wybrał to połączenie, bo wydawało mu się najlepsze. Niewykluczone, że właśnie ten pociąg wybierze także Christian Jensen...
- To dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Za rok będziemy się musieli wstydzić za polską kolej - rozłożył ręce brat Błażej, z pochodzenia gorzowianin.
W Nazarecie pracuje od trzech lat, wcześniej przez pięć lat działał w Rzymie. Należy do zakonu bonifratrów. Ich nazwa wzięła się od łacińskiego bonus frater, co oznacza dobry brat. To zakon szpitalny, leczą ziołami.
Miałem szczęście, że na swojej drodze spotkałem właśnie dobrego brata. Gdyby nie on, noc spędziłbym pewnie na dworcu. Na domiar złego z rozładowanym telefonem komórkowym... Wystarczyła jedna rozmowa. Nie minęły dwie godziny i na stacji w Zbąszynku pojawił się ksiądz Andrzej Szkudlarek i razem wróciliśmy do Gorzowa.
Nie dziwię się, że ludzie psioczą na kolej. Czy pracownicy spółki Intercity z pociągu do Zielonej Góry świadomie mnie okłamali, czy może ich okłamano? A może zawiodła komunikacja między spółkami? Dlaczego udawany przez autobus ostatni pociąg do Gorzowa nie poczekał na ludzi? To pytania, których w cywilizowanym kraju nawet nie powinienem postawić, tym bardziej w przeddzień największej imprezy od kilkudziesięciu lat.
Kolej to przede wszystkim misja, a nie tylko coroczne układanie rozkładu i jazda świeżo pomalowanymi pociągami trzymającymi się "na słowo honoru"... Za rok przyjadą do nas miliony turystów. Marzę, że do tego czasu coś drgnie w świadomości kolejarzy - od gabinetu prezesa do szeregowego pracownika w dworcowej kasie. Muszą zrozumieć, że kolej istnieje dla pasażera, a nie pasażer dla kolei.
Źródło: Gazeta Wyborcza Zielona Góra sasho33 - 10-06-2011, 16:10 Temat postu: Re: Zbąszynek dead end, czyli jak (nie) dojechać...
Cytat:
Do Gorzowa jechałbym pewnie z osiem godzin, bezpośrednim pociągiem TLK zwanym żartobliwie "Tour de Pologne", przez Bydgoszcz i Piłę.