3 sierpnia, 3 dni po powrocie z wyjazdu nr 2 znowu wybraliśmy się z kol. Semaforkiem do Austrii. Na ten wyjazd postanowiliśmy zabrać namioty. Wyruszam o poranku, pierwszym regio do Raciborza. W drodze na dworzec urywa mi się pasek od plecaka, wspaniały początek wycieczki... Na szczęście w pociągu udaje się go prowizorycznie naprawić. Mamy 10 minut w plecy, ale skomunikowanie do Chałupek jest gwarantowane, bo kierpoć się przesiada. W Raciborzu mój następny kibel ma problem z ruszeniem, ale po chwili się udaje. Po przyjeździe do Chałupek idę pieszo na most przy przejściu granicznym i oczekuję na przyjazd Łukasza. Na moście ITD urządziła sobie łapankę na ciężarówki. Po dłuższej chwili czekania zjawia się mój towarzysz i jedziemy samochodem na dworzec w Bohumínie. Jak zwykle najpierw do kasy po wszystkie potrzebne bilety, a następnie do pociągu czyli rychlika do Brna. Podczas podróży łapiemy +10 z powodu robót torowych. Nasze skomunikowanie w Přerovie zostaje zrealizowane, osobówka do Břeclavi oczekuje przy nowym peronie 1b, do którego trzeba kawałek podejść, a prowadzi ją dwumetrowy kierpoć. Podróż bez żadnych przygód. W Břeclavi pół godziny czasu, więc szwendamy się po stacji. Na razie plan jest identyczny jak na wyjeździe nr 1, aż do Linz. EC FRANZ SCHUBERT przyjeżdża lekko przed czasem. Dzisiaj nie ma problemu ze znalezieniem wolnego miejsca tak jak ostatnio. Po około godzinnej jeździe jesteśmy na dworcu Wien Meidling. Przed wjazdem na tą stację zostaje podana informacja, że jest to ostatni postój w Wiedniu. To tak na wypadek gdyby ktoś myślał, że Wiener Neustadt to też jeszcze Wiedeń. Na Wien Westbahnhof przedostajemy się RailJetem Budapeszt - Monachium.
Przechodzimy na peron gdzie stoi ICE do Dortmundu, tutaj także o wiele luźniej niż ostatnio, więc mogę wykonać fotki wnętrza drugiej klasy, z czym był problem na wyjeździe nr 1. Między siedzeniami znajduje się panel z przyciskami oraz wejściem na słuchawki. Podłączam więc słuchawki, które mam ze sobą bo jestem ciekaw co można tu posłuchać. Akurat leci "Heidi" - popularny szlagier. ( http://w139.wrzuta.pl/audio/2bbiwqLqujk/heidi ) Programy można zmieniać. Austriackim KDP docieramy do Linz. Jeśli chodzi o składy ICE jeżdżące do Austrii to na czole znajduje się standardowo logo DB, natomiast z boku mamy już logo ÖBB. Chwilę przerwy wykorzystujemy na udanie się do Spara, gdzie zakupujemy lody. Następnie wsiadamy w IC AUSLANDSSEMESTER-INFO.AT, którym podjedziemy do Attnang Puchheim. Dosiadamy się do przedziału, w którym jedzie jakiś biznesmen i konsumujemy zakupione lody. Po krótkiej jeździe mamy kolejną przesiadkę, tym razem na dobrze już nam znany z poprzedniego wyjazdu spalinowy wagon motorowy. Zaliczymy sobie teraz kikut do Kammer-Schörfling, nad Attersee. Najpierw jedziemy jeszcze magistralą, do Vöcklabruck gdzie odbijamy na naszą lokalkę z niewielką liczbą par pociągów. Frekwencja bardzo marna. Na miejscu mamy trochę przerwy, więc oglądamy sobie najbliższą okolicę stacji, którą stanowi między innymi port. Niestety na zamoczenie nóg w jeziorze nie ma szans, ponieważ wszystkie miejsca gdzie jest to możliwe są płatne. W pociągu powrotnym frekwencja znacznie lepsza. Jest to ostatni pociąg w dobie, którym można wrócić do Attnang Puchheim. Jesteśmy tam ok. 18:40.
Plan na dziś zakłada jeszcze zaliczenie odcinka Marchtrenk - Traun, którym kursuje niewielka liczba pociągów, a następnie znalezienie miejsca na nocleg w tamtej miejscowości. Ze stacji w najbliższym czasie odjadą 2 pociągi do Linz, najpierw REX o 18:48 jadący właśnie przez Traun, a po nim o 19:03 zwykła osobówka jadąca podstawową trasą. Nasz REX ma wypisane 10 minut opóźnienia, więc po jakimś czasie na tablicy zamiast niego zostaje wyświetlona osobówka. Niedługo później w perony wtacza się talencik, w tym momencie z tablicy znika osobówka, a pojawia się na niej ponownie nasz REX. Wsiadamy do środka i po chwili ruszamy, jednak nie na długo bo zaraz za peronami stajemy. Zaczynamy mieć pewne wątpliwości, więc pytamy ludzi z przeciwległej czwórki co to za pociąg, jednak okazuje się, że nie mówią po niemiecku. Po sąsiednim torze wyprzedza nas inny talent. Spoglądamy na zegarki i widzimy, że nie ma jeszcze 19:03 czyli prawdopodobnie był to REX, którym mieliśmy jechać. Po chwili nasz pociąg cofa się z powrotem w perony stacji. No to osoba obsługująca tablicę peronową dała ciała na całej linii ! Chwilę stoimy przy peronie, a następnie ruszamy. Postój w pierwszej pipidówce na trasie (gdzie REX nie staje) ostatecznie utwierdza nas, że wsiedliśmy nie do tego pociągu co trzeba i nasze zaliczenie poszło się... Zaglądamy do cegły, aby sprawdzić co da się z tym fantem zrobić. Na szczęście jest możliwość zaliczenia tego jutro rano, a następnie kontynuowanie jazdy według pierwotnego planu. Musimy więc zanocować gdzieś między Lambach (bo tu pociąg jest o 8:01 gdy zaczyna się ważność naszego biletu) a Marchtrenk. Jadąc osobówką, którą prowadzi wesoły kierpoć wypatrujemy miejsca odpowiedniego do rozbicia namiotu na dziko. W końcu zauważamy fajne odludzie zaraz po odjeździe z Marchtrenk. Wysiadamy więc na kolejnym przystanku czyli w Oftering. Około półgodzinne czekanie na pociąg powrotny wykorzystuję na nakręcenie kilku filmików. Gdy przejeżdża RailJet z pełną prędkością to aż mną zarzuca. ( http://www.youtube.com/watch?v=dhviwzT3E-Y ) W końcu zjawia się nasz talent. Przed noclegiem chcieliśmy skorzystać jeszcze z toalety, jednak jak na złość akurat wlazł do niej jakiś facet i wyszedł w momencie gdy wjeżdżaliśmy już w perony stacji Marchtrenk. Przed budynkiem dworca zaparkowane rowery. Udajemy się drogą na wypatrzone z pociągu odludzie i szukamy miejsca do rozbicia namiotu. W końcu rozbijamy się na ściernisku powyżej torów kolejowych, na tyle blisko, że gdy przejeżdża IC to mój namiot kołysze się
Niestety w nocy zaczęło padać, więc rano zamiast ścierniska jest błoto i nadal pada. Mój namiot opatulony folią malarską przeżył już niejedno oberwanie chmury, więc i tym razem zdał egzamin, ale Łukasz może o swoim namiocie zaśpiewać: "Gdzie strumyk płynie z wolna...". Ok. 7:30 zwijamy się i idziemy na stację. Znów będą jechać dwa pociągi do Linz: o 8:11 REX jadący prosto i o 8:17 też REX jadący przez Traun. Mamy nadzieję, że tym razem nikt niczego nie pochrzani. Podczas czekania przez stację przemyka RailJet. Najpierw przyjeżdża pierwszy pociąg, który przepuszczamy. 5 minut później zjawia się drugi. Po wejściu pytamy pasażerów czy to pociąg przez Traun i uzyskujemy odpowiedź twierdzącą. Niedługo po odjeździe odbijamy w prawo od magistrali na jednotorową zelektryfikowaną linię. Na trasie jest nawet tunel. Po niedługiej jeździe wjeżdżamy na stację Traun znajdującą się na linii Linz - Selzthal, którą zaliczaliśmy na poprzednim wyjeździe. Jeszcze parę minut jazdy i jesteśmy w Linz. Mamy przesiadkę na styk, więc czasu starcza tylko na skoczenie do dworcowego Spara celem uzupełnienia zapasu wody. Nasz RailJet leciutko splecowany. Zaliczymy teraz brakujący nam odcinek magistrali czyli Attnang Puchheim - Salzburg. Cały czas brzydka deszczowa pogoda, przez co zalicza się średnio fajnie. Salzburg wita nas oberwaniem chmury. Przechodzimy na peron, z którego ma odjechać nasz EC Monachium-Klagenfurt. Na peronie zastajemy jednak skład podmiejskich wagonów CityShuttle. Okazuje się, że EC ma opóźnienie i ÖBB podstawiło skład zastępczy, żeby podróżni na austriackim odcinku mogli pojechać punktualnie ! Zajmujemy się miejsca i odjeżdżamy punktualnie. Wagony mają otwieralne okna, ale przy takiej pogodzie na wiele się nam to nie przyda. Na szczęście zaliczałem już tą linię w ładną słoneczną pogodę. Łukasz postanawia wysuszyć swój namiot i rzeczy, więc rozwiesza je po wagonie. W Klagenfurcie jesteśmy ok. 13:20. EC z Monachium na wypisane 68 minut opóźnienia. Tutaj na szczęście już lepsza pogoda, zza chmur przebija się Słońce.
Kolejnym punktem programu jest zaliczenie trasy Klagenfurt-Rosenbach, na której kursuje 2,5 pary pociągów i 2 pary KKA. Trasa ponoć ładna. Nie odnajdujemy jednak naszego pociągu na tablicy odjazdów, więc udajemy się do centrum obsługi. Tam czeka na nas bardzo niemiła niespodzianka. Od 1 sierpnia czyli 5 dni temu wprowadzono zmiany: uruchomiono S-bahn w godzinnym takcie na odcinku Klagenfurt - Weizelsdorf, w zamian wycinając pociągi na dalszym odcinku (pozostawiono pół pary wcześnie rano, obstawiamy że ze względu na obiegi) i zastępując je autobusami w którym Sommerticket nie jest ważny. Postanawiamy więc przejechać się przynajmniej do tego Weizelsdorfu, bo lepsze to niż nic. Zajmujemy miejsce w desiro i o 13:35 ruszamy. Z początku trasa jest mało ciekawa jednak przed samym Weizelsdorfem zaczynamy jechać wzdłuż rzeki i widoki robią się coraz ciekawsze. Niestety wtedy jazda się kończy. Wygląda na to, że najlepsze widoki są na dalszym, pociętym odcinku, którego przy takim rozkładzie nie damy rady zaliczyć. Na stacji docelowej 6 minut, więc wyskakujemy na fotki. Stoi tutaj trochę zabytkowego taboru. Uwieczniam też rozkład jazdy z połową pary na odcinku Rosenbach - Weizelsdorf. Tą samą trasą powracamy do Klagenfurtu. Teraz zamierzamy przemieścić się do Villach (pierwotnie mieliśmy tam dotrzeć prosto z Rosenbach) w celu zaliczenia trasy do Kötschach-Mauthen. Na tej linii planujemy zanocować. Zakładaliśmy że uczynimy to na końcowym jej odcinku, jednak z racji zmiany planu zdążymy na wcześniejszy pociąg, z którego da się jeszcze wrócić, więc noclegu poszukamy jak najbliżej Villach. Nasz EC LAKESIDE PARK z Wien Meidling ma 15 minut w plecy, więc jest czas na zwiedzenie klagenfurckiego dworca. W pociągu znajdujemy pusty przedział, w którym spędzamy tę krótką podróż wzdłuż Wörthersee. W Villach mamy 1,5 godziny przerwy, więc udajemy się na miasto. Aktualnie całe centrum jest wyłączone z ruchu, ponieważ odbywa się Kirchtag - coroczny festiwal folklorystyczny. ( http://www.villacherkirchtag.at ) Jest co pooglądać, nie brakuje stoisk z lokalnymi wyrobami, punktów gastronomicznych i wesołego miasteczka. Spora część ludzi ubrana po tyrolsku, w skórzane spodnie na szelkach.
Po zrobieniu rundki dookoła całego festiwalu powracamy na dworzec, gdzie czeka już na nas desiro, którym pojedziemy. Przed odjazdem kilka zdjęć. Ruszamy o 16:18. Zaraz po odjeździe odbijamy w lewo i mijamy centrum, po którym przed chwilą się szwendaliśmy. Na razie jedziemy trasą, którą jeżdżą także pociągi do Rosenbach i Słowenii. Rozstajemy się z nią za stacją Villach Warmbad. Przed Arnoldstein mijamy sporą bocznicę towarową oraz dużo łącznic. Na tej stacji również odgałęziamy się od zelektryfikowanej linii do Tarvisio Boscoverde we Włoszech. Ponoć ładna, ale niestety jeżdżą nią tylko 3 pary EN więc ciężko o zaliczenie przy świetle dziennym. Dalszy odcinek to już trasa bez druta. Wypatrujemy miejsc, które nadawałyby się do rozbicia namiotów. Trasa wiedzie przez ładne góry. Pogoda bardzo zmienna, raz leje, a po chwili jest ładne Słońce. I tak na zmianę. Na końcowej stacji mamy 6 minut, więc szybka dokumentacja fotograficzna. W drodze powrotnej pogoda już się stabilizuje. Na oddalającej się fali deszczu widać tęczę. Na miejsce noclegu wytypowaliśmy 2 stacje: Fürnitz i Pöckau. Najpierw pojedziemy do Fürnitz, które jest bliżej Villach, ponieważ jeśli okazałoby się, że tamto miejsce nam nie odpowiada to możemy jeszcze wrócić się do Pöckau. Odwrotnie nie ma takiej możliwości, ponieważ jedziemy ostatnim pociągiem w dobie do Villach. Po przyjeździe obczajamy upatrzone miejsce. Niestety okazuje się ono nie takie jakiego oczekiwaliśmy, więc postanawiamy pojechać jednak do Pöckau. W czasie oczekiwania na pociąg przez stację przejeżdża towar prowadzony taurusami w trakcji potrójnej. Po krótkiej jeździe jesteśmy na przystanku Pöckau. Udajemy się na polankę nieopodal wiaduktu kolejowego i tam rozbijamy nasze namioty. Wieczór umila nam włoskie radio z telefonu Łukasza.
DZIEŃ 3 - 5.08.2011.
Pöckau - Villach - Klagenfurt - Wolfsberg - Zeltweg - Knittelfeld - Leoben - Graz - Spielfeld-Straß - Bad Radkersburg - Spielfeld-Straß - Graz - Wien Meidling - Wien Westbahnhof -...
Budzimy się ok. 7:30, zwijamy nasze przenośne sypialnie i udajemy się na przystanek kolejowy. Udaję się do stojących w pobliżu kontenerów chcąc pozbyć się mojej folii malarskiej z namiotu, nie odnajduję jednak kontenera na plastik, więc wrzucam ją do zwykłego ulicznego śmietnika. Pierwszy nasz dzisiejszy pociąg to desiro. Po 20 minutach jazdy jesteśmy w Villach. Musimy teraz podjechać do Klagenfurtu i uczynimy to naszym EC POLONIA do Warszawy, który jest już podstawiony. Na tablicy kierunkowej CMK jest wypisana tak jakby była jedną ze stacji, na której pociąg ma postój. Liczyłem, że będę mógł sobie w pociągu podładować mój telefon, ale polskie prestiżowe wagony nie oferują luksusu w postaci gniazdek. Podczas jazdy do Klagenfurtu Łukasz udaje się coś przegryźć do polskiego Warsu. W Klagenfurcie dokumentujemy polski skład na zdjęciach i filmiku. Następnie udajemy się po wodę do dworcowej Billi. Obok znajduje się toaleta. Żeby do niej wejść trzeba wrzucić monetę i wtedy otworzą się drzwi podobne jak w EN57, przez które trzeba szybko przejść bo inaczej się zatrzasną. Pojedziemy teraz desirem do Wolfsbergu. Im dalej od Klagenfurtu tym trasa ładniejsza, w pewnym momencie przejeżdżamy po wysokim moście nad rzeką. W Bleiburgu odchodzi linia na Węgry, ale nie kursują nią pociągi pasażerskie. Na stacji docelowej szybkie fotki. Dalszą część lini do Zeltweg musimy pokonać KKA, ponieważ pociągi zostały wycięte (jedynie w roku szkolnym kursują 2 pary do stacji Bad St. Leonhard). Udajemy się przed dworzec, gdzie po paru chwilach czekania zajeżdża nasz Postbus. Autobusy Postbus należą do ÖBB. Trasa całkiem sympatyczna, frekwencja niezbyt duża. Przy jednym z przystanków ciekawy pociąg
W Zeltweg jesteśmy o 12:40 i mamy 20 minut do pociągu. Stacja aktualnie jest w remoncie. Pociągi dalekobieżne nie zatrzymują się tu, więc musimy podjechać pociągiem regionalnym do Knittelfeld, gdzie możemy przesiąść się na IC ENERGIE KLAGENFURT STROM. Nawet nie musimy się ruszać z peronu. Tym ickiem podjeżdżamy do Leoben, gdzie skorzystamy z cyklicznego skomunikowania. Pociągu do Graz jeszcze nie ma, przyjeżdża chwilę po nas. Lokujemy się w wagonie City Shuttle na końcu składu. Bruck an der Mur omijamy łącznicą przy okazji zaliczając ją. Przy kontroli okazuje się, że jedna kobieta z naszego wagonu chciała jechać do Wiednia. Swoją wściekłością dzieli się z całym wagonem w tym ze swoimi dziećmi. Facet jadący z nią nie odzywa się ani słowem, pewnie stwierdził, że tak będzie dla niego bezpieczniej. W Graz szybko przechodzimy na peron, przy którym zatrzyma się IC z Wiednia do Mariboru w Słowenii. Wysiada tu jakieś 3/4 pociągu więc bez problemu znajdujemy pusty przedział. Jedziemy między innymi przez remontowaną aktualnie stację Leibnitz. W pierwszym momencie myśleliśmy, że to właśnie stąd pochodzą znane i lubiane maślane ciasteczka, jednak później zwróciliśmy uwagę, że pisownia jest trochę inna. Pociąg prowadzi bardzo miła kierpociowa. Po półgodzinnej jeździe jesteśmy w Spielfeld-Straß. Jest to stacja graniczna ze Słowenią i następuje tu zmiana loka. Odbywa się to w ten sposób, że do składu podjeżdża słoweńska lokomotywa, wyciąga austriacką za stację, a następnie austriacka powraca sama z opuszczonymi pantografami czyli tzw. manewry z odrzutu. My natomiast przesiadamy się na desiro, którym zaliczymy sobie kikut do Bad Radkersburga. Trasa niezelektryfikowana i jak na Austrię nieciekawa. Prędkość też bardzo marna, coś około 30-40. Pociągiem jedzie wycieczka szkolna, a na czwórce na przeciwko nas całkiem ładne dziewczyny. Na stacji końcowej na wycieczkowiczów czekają rodzice, a my urządzamy ekspresową sesję zdjęciową. Tą samą trasą powracamy do Spielfeld-Straß. Nasz IC OPER GRAZ z Mariboru do Wiednia stoi już na stacji. Trwa zmiana loka w taki sam sposób jak w drugą stronę: austriacki lok wyciąga słoweńskiego, a następnie słoweński powraca z opuszczonym pantografami. Natomiast w kolejny kurs do Bad Radkersburga wyruszy skład City Shuttle ze spalinową lokomotywą Hercules. Znów znajdujemy prywatny przedział a pociąg prowadzi ta sama kierpociowa, z którą jechaliśmy z Graz do Spielfeld-Straß.
Możemy teraz wybrać czy jedziemy tylko do Graz, a następnie tym samym nocnym pociągiem co ostatnio czy też udajemy się do Wiednia i stamtąd EN do Bregenz. Wybraliśmy Wiedeń. Jak się później okazało nie był to najszczęśliwszy wybór. Od Graz tak jak się spodziewaliśmy koniec prywatnego przedziału. Oczywiście delektujemy się jazdą Semmeringbahn. W pewnym momencie widzimy w dole jadący skład piętrusów CityShuttle, którego jakiś czas później spotykamy w Payerbach-Reichenau. Na wjeździe do Wien Meidling mijamy się z jak zwykle opóźnionym RailJetem Budapeszt-Monachium. Chwilę później opuszczamy pociąg. Na Westbahnhof podjedziemy naszym EC SOBIESKI z Warszawy. Ma on tutaj co prawda postój tylko do wysiadania ale kit z tym. Na tablicy kierunkowej również CMK wypisana tak jakby była stacją pośrednią. W tym pociągu są gniazdka w polskich wagonach. Postanawiamy sprawdzić czy działają - nie działają. Podczas krótkiej jazdy nawiązuje się rozmowa z młodym Polakiem, któremu opowiadamy co robimy w Austrii oraz na jakim bilecie podróżujemy. Niedługo później jesteśmy na dworcu zachodnim.
Przechodzimy na peron gdzie stoi EN do Bregenz i obczajamy bezprzedziałówkę z szerszymi przedziałami. Szczęśliwie znajdujemy nieokarteczkowany przedział, tak więc zapowiada się wygodna nocna podróż. W wagonie co jakiś rozlega sygnał dźwiękowy w postaci kilkukrotnego głośnego pipnięcia. Jak będzie nam tak pipkać przez całą noc to się wkurzymy. Pojawiają się rewidenci i zaczynają coś grzebać w wagonie w okolicach toalety. Tak pogrzebali, że po jakimś czasie w wagonie zaczyna... wyć syrena i migać czerwone lampki. ( http://www.youtube.com/watch?v=_oR35rUczrw ) W każdym przedziale wyje osobno, więc na korytarzu mamy chórek. Po kilku minutach tego koncertu przez wagon przechodzi rewident z komendą "Alles aussteigen !". Wszyscy wywlekają więc swoje toboły na peron. Wagon jest przedostatni w składzie, więc cały pociąg odjeżdża na grupę postojową pozostawiając przy peronie osamotniony drugi wagon przedziałowy. Niestety nie ma po co do niego iść bo wszystkie miejsca pozajmowane, podobnie jak w odjeżdżającym nieco wcześniej EN WIENER WALZER do Zürichu. Po jakimś czasie skład powraca w perony. Wyjąca przedziałówka została zastąpiona bezprzedziałówką 1 klasy z fajnymi skórzanymi siedzeniami, jednak w tym przypadku wcale nas to nie cieszy, bo w wagonie bez przedziałów beznadziejnie się śpi. Podejrzewamy, że zdecydowano się na taki wagon, ponieważ musi to być wagon z częścią rowerową i pewnie innego nie mieli. Karteczki z rezerwacją zostały poprzekładane, ale chyba nikt tego nie przestrzegał. Pojawił się jednak problem, ponieważ bezprzedziałówka 1 klasy ma mniej miejsc niż przedziałówka 2 klasy, więc nieokarteczkowanych miejsc zostało tyle co nic. Część osób (w tym Łukasz) postanowiła iść spać do nieoświetlonej części rowerowej. Mi udało się pozostać na miejscu przy oknie, z którego mimo karteczki nikt mnie nie wywalił. Po jakimś czasie miejsce obok mnie zwalnia się, więc mogę się bardziej rozłożyć. W Salzburgu zostaję brutalnie obudzony przez panią, która wsiadła i chce usiąść.
DZIEŃ 4 - 6.06.2011.
.. - Innsbruck - Brennero/Brenner - Lienz - Villach - Feldkirchen in Kärnten - St. Veit an der Glan - Wien Meidling - Wien Westbahnhof - Břeclav - Přerov - Bohumín - Chałupki - Kędzierzyn
Nad ranem docieramy do Innsbrucka. Cieszę się z tego niezmiernie bo nie była to zbyt komfortowa jazda i nie dało się wyspać. Przez całą podróż nikt nam nie sprawdził biletów. Pociąg ma tutaj długi postój więc można na spokojnie się z niego wywlec. Przy jednym z peronów dostrzegamy wagony w rosyjskim malowaniu - to pociąg Moskwa - Nicea jadący przez Polskę. Nasz EN odjeżdża w kierunku Bregenz. Jedzie tak ostatni raz, ponieważ zaraz po jego przejeździe rozpoczyna się Arlbergsperre czyli prace w Arlbergtunellu i do 21 sierpnia wszystkie nocne pociągi pojadą objazdem przez Niemcy z pominięciem Innsbrucka, a dzienne będą mieć KKA. Mamy czas do 7:00, więc udajemy się na spacer po mieście. Oglądamy sobie centrum, docieramy też w rejony skoczni Bergisel. Niestety nie ma aż tyle czasu żeby wdrapać się pod sam zeskok. Poniżej znajduje się zajezdnia tramwajowo-autobusowa. Jest tu też początkowa stacja tramwajo-kolejki Stubaitalbahn - Innsbruck Stubaitalbahnhof. Jeśli chodzi o skocznię Bergisel to w wielu miejscach można przeczytać ciekawostkę, że skoczek siedzący na belce startowej tej skoczni widzi cmentarz. Nie ma co, ciekawa perspektywa Góry, którymi otoczone jest miasto spowija dziś mgła. Wyłaniają się zza niej jedynie ich czubki. Dworzec kolejowy jest dość sympatyczny. W dwupoziomowym holu leci uspokajająca muzyka. Automat zapowiadający ma inny, spokojniejszy głos niż na większości austriackich dworców. Odbędziemy teraz podróż do Lienz przez przełęcz Brenner, a następnie tranzytem przez Włochy. Nasz pociąg odjeżdża ze ślepego toru. Liczyliśmy na coś z otwieralnymi oknami, ale niestety zastajemy 4 przedziałówki bez jakichkolwiek tablic kierunkowych. Oprócz nas pociąg foci jeszcze jakiś inny MK. Frekwencja bardzo marna, mamy prawie prywatny wagon. Odcinek z Inssbrucka do Brennero wiedzie właśnie przez wspomnianą przełęcz. Jedziemy wąską doliną, którą poprowadzona jest również autostrada. Na trasie prawie nie ma tuneli, bo dało się ją poprowadzić między stokami gór. Nie brakuje za to wysokich wiaduktów, ale te drogowe są fajniejsze, bo idą znacznie wyżej. Stacja Brennero/Brenner leży już na terenie Włoch. Pociąg przejmuje tutaj włoski kierpoć. Jesteśmy ciekawi co będzie przy kontroli biletów. Następuje ona niedługo po odjeździe. Kierownik długo przypatruje się Sommerticketowi Łukasza, po czym pyta go jak ma na imię. Po uzyskaniu odpowiedzi duma nad biletem jeszcze chwilę, następnie oddaje, mówi "Ciao, ciao!" i odchodzi. Coś nam się wydaje, że chyba nie miał zielonego pojęcia co to za bilet, ale Włosi jak to Włosi wszystko mają gdzieś. Nazwy stacji zapisane są dwujęzycznie. Na stacji Fortezza/Franzensfeste nieco dłuższy postój więc wyskakujemy na fotki. Włoski kierpoć woła do nas, że nie musimy się spieszyć. Na stacji stoi flirt oraz kilka lokomotyw E464, z wyglądu podobnych do naszych EU11 i EU43, które trafiły do Włoch, jednak E464 różnią się tym, że posiadają tylko jedną kabinę. Po odjeździe jedziemy jeszcze chwilę wzdłuż autostrady i rzeki a następnie odgałęziamy się od magistrali, która biegnie dalej w kierunku Trydentu i Werony. Nazwy stacji w dalszym ciągu dwujęzyczne, jak na całym odcinku tranzytowym. Góry już trochę łagodniejsze. Za San Candido / Innichen ponownie wjeżdżamy na teren Austrii.
O 10:30 jesteśmy na stacji docelowej Lienz. Mamy godzinkę czasu, więc zwiedzimy sobie stolicę Tyrolu Wschodniego. Bardzo sympatyczna starówka. Na głównym placu swój koncert dają indianie. Na dworzec powracamy chwilę przed wjazdem pociągu. Na peronie oczekuje sporo rowerzystów. Na dalszym odcinku trasy również można delektować się pięknymi górami. Pociągiem jedzie sporo osób w tyrolskich strojach, zapewne na Kirchtag do Villach. Zaliczanie kończymy w Spittal-Millstättersee, gdzie znowu mamy możliwość wyjścia na fotki, z racji dłuższego postoju. Jeszcze 45 minut jazdy i po raz kolejny na tym wyjeździe meldujemy się w Villach. Warto również wspomnieć, że w rejonie Villach wagony rowerowe to zwyczajne wagony kryte. Do odjazdu szykuje się IC do Wiednia, w którego składzie autokuszety. My również udamy się w tym kierunku jednak lokalną trasą przez Feldkirchen in Kärnten z pominięciem Klagenfurtu. Pojedziemy tam talentem. Trasa w większości biegnie wzdłuż Ossiacher See. W Feldkirchen mamy godzinę czasu więc udajemy się na spacer główną ulicą miasteczka. Odnajdujemy pizzerię, w której kupujemy na wynos pizzę i niedługo później konsumujemy ją na stacji. W końcu przyjeżdża talent z St. Veit an der Glan, który za parę chwil będzie tam powracać, z nami na pokładzie. Ilością pociągów to ten odcinek nie grzeszy. W dni robocze jest 5,5 par pociągów i 7,5 par KKA. Widokowo też jest średnio ciekawy. Ok. 15:40 jesteśmy w St. Veit an der Glan. Ciekawe czy dużo osób w tej miejscowości nosi glany. Tutaj rozstaję się z Łukaszem, który udaje się teraz do Passau, bo ma tam kogoś do odwiedzenia, więc od razu wsiada w talent w kierunku Klagenfurtu. Ja natomiast zjeżdżam do domu - po 4 dniach bez bieżącej wody najwyższy czas. Mam chwilę czasu do EASYBANKU, więc urządzam sesję zdjęciową. Przed budynkiem dworca pomnik parowozu, a sam budynek o dość ciekawej architekturze. Gdy ostatnio jechałem EC EASYBANK też w sobotę to w początkowej części składu prawie nikogo nie było, więc liczę że dziś będzie tak samo i ustawiam się na początku peronu. Moje przypuszczenia się sprawdzają i mam prawie prywatny wagon, więc mogę się rozłożyć w przedziale i trochę podrzemać. Podróż do Wiednia bez żadnych przygód i o 19:28 meldujemy się na dworcu Meidling. Przy tym samym peronie szykuje się do odjazdu EN ALLEGRO TOSCA do Rzymu jadący przez przejście Arnoldstein - Tarvisio. Na fotkę załapuje się też S-bahn do Stockerau. Na Westbahnhof przedostaję się RailJetem Budapeszt - Salzburg.
Mimo, że mamy dopiero 20:00 CHOPIN jest już podstawiony. Udaję się więc obczaić wagon warszawski. W środku jeszcze pusto, ale jak zwykle wszystkie miejsca przy oknie okarteczkowane. Po korytarzu pałęta się z tobołami kobieta, która w pewnym momencie prosi mnie o możliwość skorzystania z telefonu. W takich sytuacjach z reguły nie odmawiam, bo równie dobrze ja mogę się kiedyś znaleźć w takiej potrzebie. Mimo moich protestów upiera się, że zapłaci mi za tą 1,5 minutową rozmowę i dostaję od niej 3 euro. Okazuje się również, że ma miejscówkę przy oknie przodem do jazdy, ale jest jej to obojętne, więc pozwala mi usiąść na jej miejscu, a sama siada na nieokarteczkowanym przy korytarzu. Ponieważ jest jeszcze sporo czasu do odjazdu proszę o przypilnowanie plecaka (biorę tylko portfel i aparat) i udaję się na spacer po dworcu oraz jego podziemiach. Do pociągu powracam ok. pół godziny przed odjazdem i punktualnie o 22:08 ruszamy. Na Wien Meidling jak zawsze dosiada sporo pasażerów. Mój przedział jest bardzo międzynarodowy. Oprócz mnie i pani, która dała mi 3 euro jest jeszcze Francuz pierwszy raz w życiu jadący do Polski, chłopak z dziewczyną, którzy oglądają sobie film na laptopie (chłopak mówi po polsku, dziewczyna ni w ząb) oraz Słowaczka wracająca z pracy we Franfurcie nad Menem do Ružomberoka. Okazuje się, że jakiś geniusz zamiast skierować ją z Wiednia prosto na Bratysławę, kazał jej jechać do Czech i przesiadać się w... Hodonínie (!), mało tego poinformowano ją, że bilet ma kupić sobie w pociągu. Tłumaczę więc jej, że w Břeclavi nie złapie o tej porze już nic do Bratysławy (dopiero nad ranem jest METROPOL), więc lepiej będzie pojechać do Bohumína i tam przesiąść się na EXCELSIORA. Żeby było jeszcze ciekawiej wychodzi na jaw, że nie ma ona przy sobie żadnej gotówki. Gdy przychodzi kierpociowa z kontrolą okazuje się, że nie może kupić biletu płacąc kartą, którą ma ze sobą. Słyszy więc, że w takiej sytuacji ma wysiąść na najbliższej stacji. Niestety dla niej CHOPIN (w przeciwieństwie do EC) ma postój handlowy w Hohenau. Uświadamiamy ją, że to jest zadupie i żeby absolutnie tam nie wysiadała, ponieważ o tej porze nie wróci już stamtąd do Wiednia. Na szczęście kierpociowa już jej nie nęka i udaje się przejechać na gapę do Břeclavi. Po przyjeździe udajemy się do holu dworca. Podczas gdy ja kupuję bilet, ona wybiera kasę z bankomatu. Zauważyłem jednak, że jest trochę niekumata, więc na wszelki wypadek postanawiam zaczekać obok kasy. Jak się okazało dobrze zrobiłem, bo mimo że wytłumaczyłem jej jak ma dalej jechać ona podchodzi do kasy i pyta o Hodonín. -,- Zaniepokojona kasjerka mówi jej, że do Hodonína pociąg jest dopiero nad ranem. Włączam się więc do rozmowy i mówię dokąd Słowaczka chce jechać. Kasjerka sprawdza połączenie w komputerze (CHOPIN + EXCELSIOR) i daje jej wydruk. Okazuje się, że i tak konieczna jest płatność kartą bo kobieta wybrała za mało pieniędzy. Z płaceniem za bilet chyba już sobie sama poradzi, więc odchodzę, jednak ta woła mnie żebym na nią poczekał bo boi się sama wracać na peron. W międzyczasie odbyła się wymiana wagonów pomiędzy METROPOLEM i CHOPINEM. Chyba znalazło się gdzieś jakieś lepsze miejsce, ponieważ parka która oglądała film na laptopie opuszcza nasz przedział. Dzięki temu możemy z Francuzem rozłożyć siedzenia i jechać wygodniej. Wszystko odbyło się planowo, więc w Bohumínie również jesteśmy planowo. Oglądam sobie manewry żeby wytracić trochę czasu, a następnie przechodzę do Chałupek. Tam jak zawsze wsiadam w polski kibel, kupuję bilet i o 6:00 jestem w Kędzierzynie.
Fotki, skany biletów: www.kolejomania.rail.pl/3obb.html
Materiału jest sporo, więc najlepiej cierpliwie poczekać aż całość się załaduje.