Wysłany: 11-08-2011, 18:53 Czy warto iść na studia?
Magisterka się opłaca
Gorsze zarobki, mniejsze szanse na rozwój zawodowy - to może spotkać tych, którzy poprzestaną na studiach licencjackich.
Podział studiów na etapy miał ułatwić studentom szybsze podjęcie pracy. Tzw. system boloński obowiązuje w Polsce od 2005 r. Wtedy pięcioletnie studia magisterskie podzielono na trzyletnie studia licencjackie lub inżynierskie oraz dwuletnie magisterskie. Osoby, które decydują się na rozpoczęcie pracy, po trzech latach kończą naukę. Co ciekawe, w CV mają prawo napisać, że mają wykształcenie wyższe.
Nie oznacza to definitywnej rezygnacji z nauki. Mogą wrócić na uczelnię, a nawet zmienić specjalizację. Po historii można wybrać np. stosunki międzynarodowe, socjologię, politologię, kulturoznawstwo, historię sztuki.
Większość osób kontynuuje naukę. Po zdobyciu magisterki mają większą szansę na awans, większe zarobki i pełne uprawnienia zawodowe.
Czy ktoś wie, gdzie i czy istnieje jakiś wykaz, jakie kierunki magisterskie można studiować po danym kierunku licencjackim? Był bym bardzo zainteresowany taką informacją.
Przypuszczam, że nie ma takiego wykazu na poziomie centralnym - każda uczelnia sama ustala, po jakich kierunkach studiów licencjackich można kontynuować naukę na danym kierunku magisterskim. Przeważnie ogólnym czynnikiem branym pod uwagę jest pokrewieństwo tematyczne dyscyplin, przy czym na studiach niestacjonarnych lub uczelniach prywatnych ten zakres kierunków licencjackich na ogół jest dużo szerszy (a wręcz wystarcza dowolny dyplom licencjata). Pewnym plusem takiego rozwiązania jest to, że jak Cię nie przyjmą na upatrzone studia magisterskie na jednej uczelni, zawsze możesz spróbować szczęścia na innej albo w innym trybie studiów.
Dlatego najlepiej indywidualnie pytać na danej uczelni. Kryteria rekrutacji na studia magisterskie i wykaz kierunków, które do nich uprawniają, powinieneś znaleźć na stronie internetowej danej uczelni/wydziału/instytutu. Czasem udaje się studiować kierunek magisterski nawet po studiach licencjackich zupełnie odbiegających od niego tematycznie, trzeba tylko umieć przekonać komisję rekrutacyjną, że ma się już jakieś przygotowanie do tych studiów. Ja np. studiowałem kierunek magisterski po studiach licencjackich, które nie były uwzględnione w zasadach rekrutacji jako uprawniające do nauki na danym kierunku (było to kilka lat temu, czyli nie tak dawno).
Samo absolutorium nie pozwala na wliczenie studiów do stażu pracy
Osoby, które mają absolutorium, czyli zdane wszystkie egzaminy i uzyskane zaliczenia wymagane programem studiów, muszą jeszcze zdobyć tytuł zawodowy, aby mieć zaliczone studia do stażu pracy.
Od jego długości zależy bowiem wymiar urlopu wypoczynkowego. W zależności od stażu może to być 20 lub 26 dni. Do okresu, od którego zależy wymiar urlopu, wlicza się też naukę. Zgodnie z art. 155 k.p. ukończenie szkoły wyższej jest liczone jak osiem lat pracy.
– Mogłoby z tego wynikać, że wystarczy tylko zakończyć studia, aby ten okres wliczał się do przysługującego pracownikowi urlopu, ale tak nie jest. Trzeba jeszcze zdobyć tytuł – mówi Adam Łoziński z Kancelarii Kadrowej w Warszawie.
Z ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. nr 164, poz. 1365 z późn. zm.) wynika bowiem, że aby ukończyć studia, trzeba uzyskać tytuł zawodowy (licencjata, inżyniera czy magistra). Oznacza to, że konieczna jest obrona, a nie jedynie zakończenie nauki.
– Aby móc wliczyć okres studiów do okresu pracy, trzeba posiadać dyplom uczelni, gdyż tylko on potwierdza ukończenie edukacji na tym poziomie. Samo uczęszczanie na zajęcia nie wystarczy – potwierdza Urszula Młynarczyk, radca prawny z Kancelarii Prawnej Rachelski i Wspólnicy.
Taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku zaliczenia do okresu pracy szkoły średniej. W tym przypadku nie trzeba zdać matury.
U nas mentalność niektórych pracodawców musi się zmienić. Wymaganie wyższego wykształcenia na jakieś byle stanowisko biurowe, albo do pracy przy plikach w Wordzie to jakieś kuriozum. To własnie ten klimat powoduje, że ludzie ze strachu prą na studia, po których często i tak nie znajdują pracy, którą by chcieli mieć. uczelnie są przepełnione studentami doś przeciętnymi, równają programy w dół, a efekty widać jak na dłoni. Gdyby przestano wymagać dyplomów tam, gdzie nie ma ku temu powodów, młodzi ludzie mogliby spokojnie wybierać wyspecjalizowane technika i szkoły zawodowe, bez parcia na studia, za to z konkretnym fachem w ręku - zaś na uczelniach zostaliby ci, którzy naprawdę potrzebują wykształcenia, a nie "papierka".
Obywatel, jeśli chodzi o wymogi posiadania wyższego wykształcenia na podrzędnych stanowiskach to dotyczą one głównie takich pracodawców jak korporacje i urzędy. Drobni prywatni przedsiębiorcy nie potrzebują magistrów tylko ludzi do pracy z konkretnymi umiejętnościami praktycznymi.
Kiedyś szukałem kumatej osoby do pracy. Puściłem ogłoszenie. Dostałem ok. 30 CV, z czego jedno od absolwenta technikum, a pozostałe od ludzi po LO i studiach humanistycznych. Zatrudniłem chłopaka z dyplomem technika. Z absolwentami dziennikarstwa, politologii, socjologii, administracji itp. bzdetów nie chcę mieć w swojej firmie nic do czynienia, bo mają dwie lewe ręce.
Lepiej mieć konkretny zawód po technikum niż skończyć byle jakie studia humanistyczne i nic nie umieć. Mam wielu znajomych po studiach humanistycznych i większość z nich to ofiary losu. Albo pracują w kebabach i sklepach sieciowych na umowach śmieciowych, albo po znajomości dostali pracę w jakimś urzędzie i żerują na podatnikach. Zero przedsiębiorczości!
_________________ Tylko człowiek wolny się buntuje,
niewolnicy są posłuszni.
Jasne, ja to wiem, że mali przedsiębiorcy nie potrzebują papierków. Ale wiadomo że to ci wielcy kreują trendy i jeśli słyszy się po raz któryś tam, że "bez magistra nie dostanie się żadnej roboty" to ten wzorzec siedzi w głowie, czlowiek idzie na studia i często marnuje czas (bo wcale nie jest na tych studiach orłem, może to w ogóle nie dla niego, nie jego bajka i powołanie).
Inna sprawa, że wszystko zależy od tego, do czego potrzebujesz ludzi ("drobnym prywatnym przedsiębiorca" to może być nawet osiedlowy sklep monopolowy). I do czego ich rynek potrzebuje. Humaniści również przydają się na rynku pracy, tylko muszą myśleć kreatywnie i być otwarci, główkować, a nie myśleć że pójdą do urzedu czy na kasę i już po sprawie. Fakt, że jest dziś na świecie tak wielu durnych humanistów wynika jednak nie z durnoty samej humanistyki, lecz z tego trendu, o którym wspominałem wyżej. To prosta zależność: ludzie myślą, że trzeba mieć papier, żeby w ogóle gdzieś pracować -> idą na studia, na których łatwiej zdać egzaminy -> kończą je z sieczką w głowie, bo tylko zakuwali i zapominali od razu -> są sierotami na rynku pracy i sierotami w ogóle.
Gdyby nie było takiego parcia na to, że wszyscy mają mieć dyplom, to i tych humanistów byłoby mniej - co zresztą byłoby z pożytkiem dla humanistyki, która zaniża poziom nauczania przez to, że studenci z roku na rok coraz głupsi i coraz mniej ogarniają.
Ale nie popadajmy w skrajności, że nikt humanistów nie potrzebuje. Potrzebuje, bo społeczeństwa nie mogą być homogeniczne. Zresztą to dość wąska opozycja: oprócz humanistów i inżynierów-techników są na świecie również inne "nacje": badacze społeczni, matematycy, fizycy, przyrodnicy, lekarze, naukowcy akademiccy wszelkiej maści. Ich też świat potrzebuje. Inżynierowie nie są lepsi od humanistów z zasady, bo trudno tak świat dzielić - zwłaszcza że jeśli inżynier jest pozbawiony wyobraźni, to jest dupą, nie inzynierem (analogicznie: jeśli humanista jest pozbawiony zmysłu praktycznego, to dupa z niego a nie humanista).
Licencjat nie jest przepustką do lepszej pracy. Standardem oczekiwanym przez pracodawcę został tytuł magistra. Dopiero doktorat pozwala wyróżnić się na rynku. Pierwszy stopień wyższego wykształcenia daje pięciokrotnie mniejszą stopę zwrotu niż magisterium. To wnioski z Diagnozy Społecznej 2013.
Będzie z nimi to, co teraz jest z mgr. Wszystko powszednieje. W zasadzie teraz wystarczy znać języki, najlepiej min. 1 tzw. egzotyczny i wtedy właściwie można zapomnieć o bezrobociu.
W kwestii studiów utarły się pewne schematy. Dobrze pójść na politechnikę, bo chociaż praca żmudna, to dobrze płacą, nieźle wiedzie się w konsultingu i audycie, gorzej po psychologii czy polityce społecznej. A co z branżą bankową?
I co z tego, ze ktos skonczyl studia? Ilu jest takich co: spieprza nawet najprostsza rzecz, nie znaja 2 jezykow obcych (nie kazdy w Europie zna angielski jako jezyk obcy), itp, itd?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum