Wysłany: 19-04-2012, 07:02 Umowa zlecenie, umowa o dzieło
"Umowa śmieciowa" zrobiła zawrotną karierę w tym roku. Tak wielką, że przylgnęła do wszystkich form zatrudnienia, które nie są etatem na czas nieokreślony. Czy słusznie?
"Umowy śmieciowe - wilcze prawo współczesnego wyzysku". "Skazani na umowę-śmieć". "Premier: umowa o pracę nie może być śmieciowa". Takie tytuły alarmowały z gazet od września, kiedy ówczesny szef doradców premiera minister Michał Boni ogłosił raport "Młodzi 2011". Przekaz rządowego opracowania był dramatyczny: sytuacja młodych jest najgorsza od lat. Ludzie po studiach utykają na bezpłatnych stażach, co czwarty nie ma pracy, a trzech na pięciu jest zatrudnionych na umowę tymczasową. I tą "tymczasowość" - synonim braku bezpieczeństwa - przylepiła wszystkiemu, co nie jest stałym etatem, etykietkę "umowy śmieciowej".
- Hasło rozgrzano do czerwoności w kampanii wyborczej. Politycy chcieli być solidarni z pracownikami - mówi Artur Skiba, dyrektor zarządzający firmy rekrutacyjnej Antal International. - Ich misją stało się uświadomienie młodym ludziom, jak niecne cele mają przedsiębiorcy oferujący inne niż umowa o pracę formy zatrudnienia.
I tak do jednego worka wpadły umowy cywilnoprawne (umowy-zlecenia czy o dzieło), które nie dają pracownikom prawie żadnych praw, oraz umowa o pracę na czas określony. A etat bez względu na czasowe ograniczenia zawiera wszystko, co zapisane jest w kodeksie pracy: * ośmiogodzinny dzień i pięciodniowy tydzień pracy; * płatne urlopy wypoczynkowe i rodzicielskie; * ochronę wynagrodzenia; * opłacone składki na ubezpieczenia społeczne. Jedyne ograniczenie umowy na czas określony jest takie, że można ją wypowiedzieć w każdej chwili, bez uzasadnienia, z dwutygodniowym wyprzedzeniem, nie gwarantuje też zdolności kredytowej. Czy to wystarczy, żeby nazywać ją śmieciową?
- Bezterminowość umów na czas nieokreślony jest ułudą - odpowiada dr Joanna Tyrowicz, ekonomistka z UW i Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. - Realna gwarancja zatrudnienia to nie "dożywocie", lecz zgodnie z kodeksem pracy od jednego do trzech miesięcy, bo tyle trwa okres wypowiedzenia w zależności od stażu pracy.
To nie pociesza Joanny, która pracuje na czas określony (ma umowę do 2014r.) w jednej z prywatnych telewizji w Warszawie. - Nie do końca mi się to podoba - mówi.
O ile mniej martwią ją dwa tygodnie wypowiedzenia, o tyle boi się o kredyt na mieszkanie. Dostała go w 2010 r. -Gdy stracę pracę, będzie ciężko -mówi.
Według GUS tak jak Joanna w drugim kwartale tego roku pracowało ponad 3,3 mln osób. To 27 proc. wszystkich zatrudnionych - najwięcej w Europie, niemal dwa razy tyle, co średnia europejska.
Zlecenie lepsze niż dzieło
Z danych Ministerstwa Finansów (rozliczenie PIT 2010) wynika, że w zeszłym roku wyłącznie na umowach o dzieło czy zlecenie pracowało 796 tys. osób. Dlaczego aż tyle?
- Mamy bardzo liberalne prawo pracy - mówi Dominik Owczarek, socjolog z Instytutu Spraw Publicznych. - Stąd tak dużo umów, które nie podlegają kodeksowi. I pracujących, którzy nie są chronieni, w odróżnieniu od tych na umowie o pracę.
Co w takim razie należy się "cywilnoprawnym" pracownikom?
Po pierwsze, między umową-zleceniem a umową o dzieło są spore różnice.
Pracujący na umowie-zlecenie ma opłacane składki ZUS: emerytalne, rentowe i zdrowotne. Może więc pójść do lekarza, a na zwolnienie tylko, gdy ubezpieczenie chorobowe opłaci sam.
Niestety, nie chroni go kodeks pracy, nie ma więc prawa do: * płatnych urlopów wypoczynkowych i rodzicielskich; * lata nie zliczają się do stażu pracy; * nie obowiązuje go kwota pensji minimalnej ani dodatek za pracę w nocy czy nadgodziny. I może zostać zwolniony z dnia na dzień.
O plusach i minusach takiej umowy przekonała się Ewa, 30-letnia redaktorka z Warszawy: -Jestem zadowolona z pracy i pensji, nie czuję się zagrożona. Na stabilność zatrudnienia nie wpływa rodzaj umowy, tylko to, jak się pracuje. Urlopu mogę wziąć więcej niż etatowcy, tyle że nikt mi za niego nie zapłaci. Mam zadaniowy czas pracy i nikt mnie z tego nie rozlicza. Tylko z tego, co zrobię. Opłacam sobie składkę chorobową, więc mogę iść na zwolnienie.
Najgorsze są umowy o dzieło. Tak pracującej osobie nie opłaca się żadnych składek: * zdrowotnej, więc nie może korzystać ze służby zdrowia; * emerytalnej -nic jej się nie odkłada na emeryturę; * rentowej, czyli w razie choroby nie ma prawa do renty; * chorobowej, a więc nie ma prawa do zwolnienia ani do urlopów rodzicielskich; * nie może pójść na urlop wypoczynkowy; * nie podlega żadnej ochronie.
- Od kilku lat pracuję na umowę o dzieło. Dla mnie to "umowa śmieciowa", bo mi ją narzucono. Albo to, albo nic - skarży się Agnieszka z Warszawy, 50-latka z branży reklamowej. -Najbardziej boję się o emeryturę, bo na nią nie odkładam.
Emerytura to nie jedyna bolączka pracowników na umowach o dzieło.
Często używa się argumentu o braku ich wiarygodności dla banków.
- Co z tego, że zarabiam kilka średnich krajowych miesięcznie, skoro firma, z którą stale współpracuję, płaci mi nieregularnie -mówi Łukasz, analityk z Łodzi. -Nawet dla banku, w którym mam konto, jestem niewiarygodny. Widzą od lat, ile zarabiam, ile mam oszczędności, ale wniosek kredytowy odrzucili.
W nieco lepszej sytuacji są ci z umowami-zlecenie. -Bankowcy zrozumieli, że coraz więcej osób tak pracuje i mimo to stać ich na spłacanie rat -mówi Piotr Majtkowski, główny analityk firmy doradztwa finansowego Expander. - Muszą jednak spełnić bardziej restrykcyjne niż przy etacie warunki: udowodnić zarobki z ostatnich sześciu miesięcy i przedstawić zaświadczenie od szefa, że przez kolejne pół roku będą mieli pracę. Dodatkowo przy określaniu zdolności kredytowej bank bierze pod uwagę tylko połowę dochodu -tłumaczy.
Dlaczego ktoś, kto na rynku pracy jest dopiero kilka lat i nie jest pewny zatrudnienia, chce się zadłużać na kilkadziesiąt lat?
- Jesteśmy coraz mniej cierpliwi -wyjaśnia Majtkowski. - Kiedyś się odkładało, teraz bierze się kredyt. To życie przyszłą zamożnością. Zadłużenie powoduje, że żyjemy z kulą u nogi i wszystkimi możliwymi sposobami trzymamy się stałych zarobków.
Szczęśliwi etatowcy i reszta
Raport "Młodzi 2011" dzieli polski rynek pracy: na szczęśliwych etatowców nastawionych na stałe zatrudnienie, awans i podwyżki oraz niepewnych swojej sytuacji "tymczasowych" na "umowach śmieciowych", nieustannie zagrożonych bezrobociem i słabymi perspektywami kariery.
Skąd to się bierze? - Małe firmy uzależnione od usług zewnętrznych boją się ryzyka i kosztów związanych z zatrudnianiem na stałe - tłumaczy dr Jacek Męcina, prawnik z UW i ekspert organizacji pracodawców PKPP Lewiatan. - Dlatego część pracowników zatrudnia się na umowy o pracę, a tych mniej potrzebnych w ramach tzw. form elastycznych, czyli pracy na zastępstwo, tymczasowej czy umowach cywilnoprawnych. Problem powstaje, gdy pracownicy są zbyt długo zatrudnieni na czasowych umowach. Albo gdy ktoś pracuje na umowie-zlecenie kilka lat bez szans na stałą umowę. W takiej sytuacji mamy do czynienia z nadużyciem prawa.
Zdaniem dr. Męciny nie ma "umów śmieciowych", są umowy o pracę i umowy cywilnoprawne.
- Śmieciowe są formy zatrudnienia, jak wymuszone samozatrudnienie czy praca na czarno - dodaje dr Tyrowicz. -Na pewno nie umowy czasowe.
Innego zdania są związkowcy. Twierdzą, że nasze przepisy są niezgodne z unijną dyrektywą. Mówi ona, że warunki pracy czasowej nie mogą być gorsze od umowy na czas nieokreślony. - Chodzi o długość wypowiedzenia i możliwość zwolnienia bez uzasadnienia i konsultacji ze związkami. To dyskryminacja - uważa Janusz Łaznowski z NSZZ "S".
Mniejsze zło
Nazwa "umowy śmieciowe" nie podoba się nie tylko pracodawcom, ale uderza w część pracowników. -Atak na elastyczne formy zatrudnienia, bo o nie tu chodzi, był nie do końca przemyślany - twierdzi Artur Skiba. -To doskonały sposób na start kariery dla młodych, na związanie się z firmą. Co czwarta elastyczna forma zatrudnienia z czasem zmienia się w umowę o pracę.
Jego zdaniem skutki "śmieciowej kampanii" mogą być opłakane. - Pracodawcy opowiadają mi, że coraz częściej kandydaci mają roszczeniową postawę -mówi Skiba. -Młodzi po studiach wolą nawet nie pracować, niż skorzystać z elastycznego zatrudnienia. Czy oto nam chodzi, gdy co czwarty młody Polak po ukończeniu studiów sięga po zasiłek?
Potwierdza to dr Sylwiusz Retowski, psycholog pracy z sopockiego wydziału SWPS, badacz psychologicznych skutków bezrobocia, który, jak mówi, nie jest entuzjastą "umów śmieciowych". -Nie podoba mi się nazwa, bo deprecjonuje tak pracujących -uważa. -Nie podobają mi się umowy czasowe i cywilnoprawne, bo są częścią globalnego zjawiska: narastającej niepewności o pracę. Ale nie można zapominać, że dzięki nim łatwiej o pracę. Jeśli ktoś ma alternatywę: bezrobocie, praca na czarno albo umowa cywilnoprawna, ta ostatnia jest najmniejszym złem.
Likwidacja tzw. "umów śmieciowych" - czego domagają się związki zawodowe i lewica - to najlepszy sposób, by wysłać na bezrobocie kolejne 3 miliony osób.
Dziś rano usłyszałem w telewizji o zapowiadanych kolejnych protestach przeciwko tzw. "umowom śmieciowym". Jak ostatnio lewacy i obiboki nazywają umowy o dzieło i umowy - zlecenie zastępujące umowy o pracę. Mam nadzieję, że nikt - poza ultralewackim Palikotem - nie da się nabrać na protesty tych głupców. A to dlatego, że administracyjna likwidacja umów śmieciowych to najlepsza recepta na to, aby natychmiast powiększyć bezrobocie. Lepszej recepty na wzrost bezrobocia nie ma.
Jeśli przyjmiemy, że średnia pensja w Polsce wynosi 3500 zł brutto, to pracownik dostaje "netto" (czyli do ręki) około 2500 złotych. Brakujący tysiąc złotych pracodawca musi odprowadzić do ZUS (składki ubezpieczeniowe) i do fiskusa (podatek dochodowy). Pieniądze te w dużej części są marnowane przez klasę polityczną, więc trudno się dziwić, że każdy stara się jak może obejść obowiązek płacenia tego haraczu. Sposobem stały się "umowy o dzieło" oraz "umowy - zlecenie". Przy umowie "o dzieło płaci się de facto9,5% podatku dochodowego, natomiast nie płaci się składek do ZUS-u. Pracodawca może więc zatrudnić pracownika za 3000 zł brutto, zaś sam pracownik przy takiej formie zatrudnienia otrzyma 2715 złotych "do ręki". Taka forma opłaca się więc pracodawcy (oszczędza 500 złotych) i pracownikowi (zarabia 215 zł. więcej). Jeżeli pracodawca ma budżet na swoich pracowników 35000 złotych to może albo zatrudnić 10 pracowników na umowę o pracę na średnią krajową, albo 11 na umowę o dzieło i jeszcze oszczędza 2 tys. zł. Oszczędza też pracownik, który więcej dostaje. Taki system sprzyja więc osobom pracującym (dostają więcej) i pracodawcom (płacą mniej). Ma on jeszcze tą dobrą stronę, że doskonale motywuje pracowników. Umowy o dzieło czy umowy - zlecenia złemu pracownikowi po prostu można nie przedłużać. Pracownik się więc stara. Ku swojemu pożytkowi i ku uciesze pracodawcy. A równolegle może świadczyć usługi dla dwóch lub więcej pracodawców. I zarabiać więcej. Taki system promuje osoby zaradne, pracowite i uczciwe, a piętnuje leni, obiboków, oszustów i kombinatorów. Jest więc jasne dlaczego właśnie lewactwo tak bardzo z tym walczy.
Zatrudniony na "umowę śmieciową" może też dłużej cieszyć się urlopem. Ot, po prostu dogada się z pracodawcą, że w miesiącu, kiedy pracy jest mniej, zostanie dłużej ze swoją rodziną, a pracodawca zapłaci mu mniej. Pracodawca więc oszczędza (a zaoszczędzone pieniądze może wydać na zatrudnienie innej osoby), a pracownik wypoczywa. I po powrocie z przedłużonego urlopu z większym zapałem zabiera się do pracy.
Likwidacja umów o dzieło i umów - zleceń nie sprawi - jak kłamią lewacy - iż pracodawcy będą musieli zatrudniać osoby na stałe. Sprawi coś dokładnie przeciwnego: pracodawcy po prostu nie będą zatrudniać, bo nie będzie ich na to stać. Tym samym ludzie, którzy dziś utrzymują się z "umów śmieciowych" i radzą sobie dobrze, zasilą szeregi bezrobotnych. Takich ludzi jest w skali kraju 2-3 miliony. I taka też liczba pójdzie na bezrobocie.
Jest też jeszcze jeden, ważny aspekt: lewactwo gwałci wolność i godność "człowieka pracy", o którego interesy tak zabiega. Jeżeli "człowiek pracy" podpisuje umowę o dzieło to znaczy, że mu się to opłaca i że tego chce. Jeżeli pracodawca taką umowę oferuje to znaczy, że mu się to opłaca i że tego chce. Administracyjne zakazanie takich umów jest niczym więcej jak gwałceniem prawa wolnych ludzi do zawierania między sobą umów o dowolnej treści.
No i na koniec rzecz, która najbardziej mnie bulwersuje. Przeciwnicy "umów śmieciowych" powołują się na poparcie "większości młodych ludzi", którzy takich umów nie chcą. Ja jakoś od lat pracuję na umowy o dzieło i bardzo mi to odpowiada. Znam też wiele innych osób, które w taki sam sposób zarabiają na życie. I wszyscy są zadowoleni. I oni i ich pracodawcy. A z ust lewaków słyszę, że młodzi ludzie "sprzeciwiają się" zatrudnianiu na inne formy niż umowa o pracę. Na jakiej podstawie to lewackie chamstwo uzurpuje sobie prawo do występowania w naszym imieniu???
[ Dodano: 08-05-2012, 23:11 ]
Tylko taki pracownik zatrudniony na umowę o pracę nie ma żadnych praw o tym się nie mówi.Ciekaw jestem kto w takim razie utrzyma szpitale,emerytów itp.
"Solidarność" oprócz reformy emerytalnej walczy też z "umowami śmieciowymi". Co na to eksperci i pracownicy?
Piotr Duda, przewodniczący NSZZ "S", pojawia się ostatnio w mediach głównie po to, aby wytłumaczyć się z tego jak zachowują się inni związkowcy. Ci są wściekli na rząd, bo wydłuża wiek emerytalny. Blokują więc Sejm i pikietują w innych miejscach, np. w czwartek przed pałacem prezydenckim, podczas spotkania ich szefa z prezydentem Bronisławem Komorowskim.
Zamieszanie wokół wydłużenia wieku emerytalnego odwróciło uwagę od innego sztandarowego pomysłu "S". Na początku maja związkowcy przekazali premierowi dwa projekty ustaw "cywilizujących" rynek pracy. Chodzi m.in. o zmiany w sposobie naliczania składek do ZUS - związkowcy chcą oskładkowania umów cywilnoprawnych. Wysokość składek ma zależeć od dochodu. Duda przypomniał o tym prezydentowi Komorowskiemu. - Młodzi pracujący na tzw. umowy śmieciowe mają pierwszą składkę odprowadzaną niejednokrotnie w 27. lub nawet w 30. roku życia. Jak ci ludzie swój kapitał nazbierają na emeryturę? Po prostu nie dożyją albo szybciej umrą z głodu - mówił.
Polska "śmieciówkami" stoi
Problem z takimi umowami, jak przekonuje "S", jest palący, bo właśnie nad Wisłą zawiera się ich najwięcej. Jak wynika z danych Eurostatu, na różnego rodzaju umowach czasowych - w tym umowach o dzieło i zlecenia - pracuje już 27 proc. wszystkich Polaków. Odsetek ten jest jednak tym wyższy, im niższa średnia wieku pracowników. Wśród zatrudnionych między 24. a 30. rokiem życia - taki kontrakt ma ponad 2/3 osób. Jednak w grupie do 24. roku życia, aż 85 proc.
Potwierdza to raport "Młodzi" 2011 przygotowany przez ministra Michała Boniego, z którego wynika, że aż 60 proc. nowo zatrudnionych pracuje na kontraktach czasowych, w tym na umowach cywilnoprawnych.
Zatrudnieni w oparciu o te umowy nie mają np. prawa do urlopu, zwolnienia lekarskiego, czy płatnych nadgodzin, nie zarabiają też na swoją emeryturę (ci, którzy pracują na umowie o dzieło).
Czy związkowców "Solidarności" są zbawieniem dla polskich, szczególnie młodych, pracowników?
Piotr Duda, przekonywał we wtorek, w programie 3 PR, że propozycje "S" wiążą się z decyzją o wydłużeniu wieku emerytalnego do 67. roku życia. I sprawią, że młodzi ludzie dłużej będą w tzw. systemie składkowym, a dzięki temu odłożą większy kapitał na emeryturę.
Eksperci: Lepiej bez etatu niż w ogóle
Ekonomiści patrzą na pomysły związku z rezerwą. Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju, wyjaśnia nam, że oskładkowanie umów o dzieło to niekorzystny pomysł, bo zwiększa koszty pracy. A to może powstrzymać przedsiębiorców od zatrudniania w ogóle. - To nie pomoże w tworzeniu nowych miejsc pracy. Pamiętajmy, że łatwiej wejść na rynek pracy mając umowę cywilnoprawną i potem przejść na etat, niż od razu znaleźć pracę na etacie - wyjaśnia.
Podobnego zdania jest mec. Monika Gładoch, ekspert Pracodawców RP: - Umowy o dzieło, to tzw. umowy rezultatu, zawierane są jednak dość rzadko, z określonymi grupami zawodowymi np. z dziennikarzami i artystami. Oskładkowanie ich podniesie koszy pracy, a to doprowadzi do tego, że nie będzie dla nich pracy - wyjaśnia. Nie zgadza się też z tym, że objęcie składką na ubezpieczenie społeczne tego typu umów zwiększy liczbę osób w systemie emerytalnym. - To bzdura, te osoby po prostu przejdą do szarej strefy, a w najlepszym wypadku na samozatrudnienie, ale wtedy zarobią mniej.
Umiarkowanie pomysły "S" oceniał w rozmowie z Polskim Radiem, ekonomista Paweł Satelecki: - Myślę, że te projekty ustaw to krok w dobrym kierunku, ale diabeł tkwi w szczegółach - mówił. Wyjaśnił, że w przypadku osób samozatrudnionych mamy do czynienia z częstym obchodzeniem zasad prawa pracy, co wymaga starannej kontroli. Przypomniał, że "nawet, jeśli jesteśmy zatrudnieni na tzw. umowę śmieciową, zawsze możemy oszczędzać w III filarze i decydować o swojej emeryturze".
Co o pomyśle "S" sądzą pracownicy?
- Nie mam złudzeń, emeryturę z ZUS będę miał głodową, sam muszę zatroszczyć się o swoją przyszłość, dlatego wolę, żeby pracodawca zapłacił mi więcej, nawet na lipnej umowie - mówi niespełna 30-letni Krzysztof, grafik z Warszawy.
Głosów w podobnym tonie nie zabrakło podczas audycji w Trójce, której gościem był Piotr Duda.
- Umowa śmieciowa nie jest problemem, ale błogosławieństwem, chory jest ZUS, który marnotrawi pieniądze i mami ludzi emeryturą. Niech jak najwięcej ludzi pracujących przestanie się dokładać do tego worka bez dna, szybciej się to po prostu rozwali - apelował pan Mateusz.
Grzegorz, przedsiębiorca budowlany: - Już dawno udowodniono, że dzisiejsi 25, 30-latkowie nie mają co liczyć na emerytury z ZUS lub KRUS. Po co więc płacić ten ZUS? - pytał. Dodał, że jest pracodawcą i często pracownicy sami proszą go o tzw. umowę śmieciową. - Emerytury nie dożyjemy albo nic nie dostaniemy mówią.
Co dalej z pomysłami "Solidarności"? Związek planuje dużą kampanię społeczną przeciwko tzw. umowom śmieciowym. Ma się zacząć po wakacjach.
Pomysł Solidarności odnośnie umów śmieciowych jak najbardziej uzasadniony. Te umowy są nagminnie nadużywane, często tworzy się wręcz pozorny rezultat. Oskładkowane powinny być wszytskie umowy bez żadnych wyjątków.
sheva17, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że osoba zatrudniona na umowę o dzieło (umowy zlecenia są już oskładkowane!) zarobi mniej, gdyż wynagrodzenie netto zostanie pomniejszone o składki na ZUS. Komu więc socjaliści chcą zrobić dobrze? Klasie robotniczej czy ZUS-owi? Bo chyba nie liczą na to, że składki ZUS sfinansują pracodawcy ze swojej kieszeni?
Pomysł Solidarności jest szkodliwy i niedorzeczny. Precz z socjalizmem!
Chyba nie masz pojęcia jakie bzdury wypisujesz. Pomyśl o tym co się zdarzy, gdy takiej osobie przydarzy się wypadek? Skąd wziąść pieniądze na leczenie, jak utrzymać rodzinę bez grosza zasiłku? Fajnie jest być pięknym, młodym i bogatym, ale to nie trwa wiecznie. Ubezpeczenia społeczne to dorobek.........XIX wieku, chyba coś przegapiłeś . A model dzikiego kapitalizmu jest przerabiany w USA, występuj o wizę i ruszaj w drogę. Powodzenia i miłych wrażeń. W Europie liberalizm jest pewnym ekstremum, poza Tobą liczba wyznawców teorii Balcerowicza i jemu podobnych jest żenująco niska. Zanim zaczniesz obrażać związkowców przemyśl wszytsko raz jeszcze.
Ubezpeczenia społeczne to dorobek.........XIX wieku, chyba coś przegapiłeś
Ubezpieczenia przymusowe należy dodać! A każdy przymus polegający na zabieraniu sporej części zarobionych pieniędzy to jawne złodziejstwo!
Ubezpieczenie z definicji powinno być dobrowolne. Jednak socjaliści wiedzą lepiej ode mnie co jest dla mnie najlepsze i zmuszają mnie do ubezpieczeń społecznych w ZUS-ie, który jest bankrutującym, niewydolnym państwowym molochem. Dziękuję za taki "dorobek XIX wieku". Sama potrafiłabym lepiej zadbać o swoje interesy i zabezpieczyć się finansowo na stare lata. Ale socjaliści uprawiający bolszewizm nie pozwalają mi na to.
_________________ Bądź szczery, a wyzwą cię od chamów i prostaków.
ZUS ma swoje wady, ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. To, że na drogach szaleją pijani kierowcy nie oznacza przecież, że drogi należy zamknąć. ZUS owszem wymaga reform, ale nie oznacza to, że system ubezpieczeń społecznych jest niepotrzebny. Mamy wiele dramatów, gdy osoby pracujące na umowach o dzieło nie mogą sobie pozwolić na opłacenie opieki medycznej.
sheva17, nie mam nic przeciwko powszechnemu systemowi ubezpieczeń społecznych. Ale podobnie jak Modliszka nie zgadzam się na przymus. Chcę sama o sobie decydować. Prowadzę działalność gospodarczą i państwo zmusza mnie do odprowadzania składek za siebie do ZUS-u. To jest ponad 900 zł co miesiąc. Potrafiłabym lepiej zagospodarować te pieniądze! ZUS je trwoni, nie gwarantując mi nic na starość. Bo nie oszukujmy się, nasze pokolenie nie doczeka państwowych emerytur, które już dziś są głodowe. System się wali, ZUS już od dawna jest bankrutem i kwestią czasu jest upadek tej piramidy finansowej...
Zarabiam 7,5 tys. zł miesięcznie. Pracodawca nie ma prawa narzucić mi ani kiedy, ani ile, ani gdzie pracuję. Nie może zmusić mnie do zostania po godzinach. Mam umową zagwarantowane 25 płatnych dni wolnych w roku. W razie choroby - nie przychodzę. Umowa przewiduje 3-miesięczny okres wypowiedzenia. Nie rozumiem, jak można nazywać moją umowę śmieciową...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum