Po tym spektaklu widzowie będą palić opony? W sobotę premiera "Firmy"
W sobotę w Teatrze Nowym odbędzie się premiera "Firmy" - pierwszego w Poznaniu spektaklu autorstwa reżyserki Moniki Strzępki i dramaturga Pawła Demirskiego. Ten duet to dziś najgorętsze nazwiska w polskim teatrze. Tworzą mocne, politycznie zaangażowane lewicowe spektakle, świetnie przyjmowane przez krytykę i wielokrotnie nagradzane. - Nie jestem w stanie przewidzieć, czy po obejrzeniu "Firmy" ludzie nie zaczną palić opon na torach kolejowych - mówi Paweł Demirski w rozmowie z Michałem Danielewskim i Michałem Wybieralskim.
- Główną płaszczyzną tego spektaklu jest polska kolej. Nie mówimy o tym, że mamy brudne i niepunktualne pociągi, staramy się sięgnąć głębiej. Podczas prac nad spektaklem wchodziliśmy na fora kolejarskie. Bo kolej ma wielu pasjonatów, którzy chodzą na dworce, robią zdjęcia, znają na pamięć rozkłady pociągów i interesują się tą tematyką. Ci pasjonaci opisywali na forach przekręty na kolei, tam aż huczało od afer. I nagle prokuratura zakazywała publikacji informacji na ten temat, interesowała się ludźmi, którzy na własną rękę prowadzili śledztwa dotyczące nieprawidłowości na kolei. Jak już weszliśmy w ten świat, zaczęliśmy łączyć ze sobą fakty, to logicznie doszliśmy do poziomu ogólnoświatowego spisku służb specjalnych. I to bardzo nieprzyjemna wiedza i przerażający moment. Zastanawiasz się, czy w to wszystko uwierzyć, pójść w pełni w takie myślenie. Bo to oznacza, że spisków można zacząć się doszukiwać w każdym innym skrawku rzeczywistości. Skoro są na kolei, to może też gdzieś indziej? Postawiony przed takimi pytaniami człowiek staje się totalnie bezradny.
Jak było?
Nie wiem - tyle się działo na scenie, że nie było czasu zapamiętać.
Ale od początku, czyli ruszamy z foyer.
Urwałem się z szychty i niemalże jak "palacz w niebieskim drelichu"* i w dodatku przemoknięty, wpadłem tamże, w samo sedno poznańskiej bohemy (kurcze, niesamowite, ale chyba w Pyrlandii rzeczywiscie funkcjonuje coś takiego!!!) słuchającej...
Orkiestry kolejowej! - już prawie Mrożek.
Zakupiłem grzecznie bilet, czekam, wszyscy czekają, a tu zapowiedź megafonowa rodem z innego surrealisty - Barei: "spektakl jest opóźniony".
Robią klimat - ok.
Jak się miało okazać, dalej owo "robienie klimatu" okazało się tyle sugestywne, co zwodnicze.
Jakkolwiek "na zapowiedzi dano", o czym traktować będzie sztuka, to kiedy na deskach pojawili się aktorzy, publiczność ujrzała w ich osobach nie naszych macherów od polityki i kolei, co raczej odbitki bohaterów zachodnich filmów fabularnych.
Panią dwudziestolecia - mózg rodzinnego biznesu - jak nic skojarzyć można było z Don Corleone (nawet spodnie nosi).
Reszta familii też w klimacie, jak np. przylizany, żelowany dyrektor (czyżby Czaruś?).
Aż chciałoby się zasugerować reżyserom: wiecej światła i Rodzina, ach rodzina na begina, a nie jakieś tam Nim wstanie dzień, które dopiero co przebrzmiało przy przytłumionych ramplampach.
Albo taki Colombo** w prochowcu.
Będzie tropił afery na PKP?
Niemożliwe! Co na to jego żona?
Normalnie, szykuje się jakaś mieszanina obyczajówki z czarną komedią, a nie zapowiadany
polityczny thriller - daję głowę, tak zapewne skonstatowała niejedna osoba na widowni.
Tutaj przypomnienie: salę zapełniło wspomniane wyżej Towarzystwo z Korytarza, że powtórzę: same
"śmietankowe serduszka"***. znaczy: osobniki może i o wysokim wyrobieniu kulturalnym - takim branżowym IQ - ale raczej bladym pojęciu o naszych kuglarzach dróg żelaznych i tym,
kto kogo.
Ot, taka wada fabryczna premier - nie wypada przecież przyjść na sam bankiet po.
Dlatego, kiedy na deskach, na dobre zaczął się teatr absurdu - niedopowiedziane, nie ułożone
chronologicznie, lużno powiązane, szybkie sceny, postaci, o których nie do końca wiadomo, kim
są, dialogi rodem z afer podsłuchowych, w których mało konkretów, za to "kurwy" do woli -
słowem: w sposob najlepszy z możliwych oddane realia, zarówno polityczne, jak i kolejowe III RPRL-u - Młodzi Wykształceni z Miasta Poznań, zrazu niewiele z niego przyswoili.
Pojęli jeszcze mniej.
Zapewne skutkiem tego irracjonalnego odbioru, chwilami wręcz gubienia wątku - bo czegóż by innego? - był miałki śmiech na widowni, pojawiający się w reakcji na wpadki językowe bohaterów, bądź gagi rodem z zachodnich sitcomów.
Ale spokojnie, okazało się: reżyserowie swój fach poznali i rzecz przewidzieli.
Uznali, że aby widz nie przepadł, nie utonął i się nie znudził, naukę pływania w mętnej wodzie czynić należy stopniowo.
Wypychanie z myślowego brodzika przeprowadzili powoli, może nie metodycznie - nie o to chodzi - za to permanentnie i wciąż w dobrym kierunku - coraz głebiej.
A może postapili inaczej: dolewali do basenu coraz więcej i więcej...
Wody?
Nie - krwi!!!
Posoki ofiar katastrof kolejowych pełne są w sztuce usta, kubki z kawą i gorzałą, a nawet wiadro do mycia podłogi w kolejowym barze.
Nieważne, jak.
Z zamierzonym skutkiem?
Chyba, ponieważ w miarę czerwienienia sceny, podśmiechów na sali faktycznie coraz było mniej.
Wreszcie zdali sobie sprawę, że choć początkowe podejrzenia wobec autorów okazały się uzasadnione, czyli: ""ja wiedziałem, że tak będzie""; "nie wysilili się kreacją postaci i adaptacją fabuły"; "kogoś tam i coś tam skopiowali" - okazało się wszakże, iż ci na twórczą łatwiznę - tutaj w pozytywnym wydźwięku - poszli znacznie dalej i w zupełnie innych, od przewidywanych przez gawiedź, wymiarze i kierunku.
Wreszcie dotarło między krzesł rzędy, iż do opowiedzenia tej niesamowitej historii, pierwowzorów nie szukali gdzieś tam w jakimś Hollywood, czy u Mrożka, ale że do wywołania wrażenia chaosu - początku wszystkiego i, patrząc na postępujacy po scenie bałagan, przewidywanego końca - użyli, skserowali jej rzeczywistych bohaterów. I wcale nie musieli dramatyzować zdarzeń - one rozegrały się zupełnie blisko, niedawno i tak tragicznie.
Życie po raz kolejny przerosło teatr, a dramaturgom i aktorom pozostało tylko o tym opowiedzieć?
Niestety - to chyba właśnie chcieli wyrazić, kiedy w pewnym momencie "ich" bohaterowie zeszli ze sceny i w zastępstwie prawdziwego kolejowego betonu - którego obecności, a już na pewno autodemaskacji, na spektaklu raczej spodziewać się nie należy - zaczęli komentować odegrane chwilę wstecz, role.
Strzępka z Demirskim powiedzieli wprost: to nie my napisaliśmy te sztukę. Jej autorem jest życie.
Ale nie ono samo - nieodłącznie ze śmiercią.
Życie - podróż, śmierć - jej kres.
Tyle banału.
Autorzy odnaleźli więcej: dworzec - miejsce i chwile na zadumę - oraz kolejarzy, którzy układają przebiegi i mogą nam w drodze pomóc, ale równie dobrze mogą wedrówkę skutecznie spieprzyć.
Ich wola - a może i nie, bo sami z rozbrajajacą szczerością przyznają i usprawiedliwiają się, że nie mają pojęcia, co robią - do której katastrofy ważny będzie nasz bilet.
Czy my sami, kiedy już wsiądziemy do pociągu, mamy na to jakiś wpływ?
Czy - mimo, iż sama katastrofa jest nieodwołalna - możemy jakoś zmienić rozkład jazdy?
Raczej nie.
Boleśnie przekonuje się o tym Colombo.
Wykształcony - po studiach prawniczych - podejmuje się tropienia układu, po to tylko, by z przegranej zdać sobie sprawę 30 lat za późno, a i to dopiero, kiedy przysiada na chwilę - a jakże - na dworcu, w niemal stańczykowej pozie.
Tak tak, młodzi wykształceni, w jakim jesteście wieku?
Ta trzydziecha nie pojawia się w sztuce przypadkowo.
Wskazana droga jest inna.
Pociąg należy wybrać przed.
I nie sobie samemu - my już pędzimy - następnemu pokoleniu.
I dokładnie tak, jak wybrano córce, i dokładnie odmiennej kategorii od jej wybranego i też nie "międzynarodowy", który zafundowano kilka lat temu setkom tysięcy Polaków.
A ono - next generation - może wówczas nie tak głupiutkie, kiedy dorośnie, nie będzie miało do nas pretensji, że przyszło mu parzyć kawę. I nie będzie bało się zrobić czegoś więcej.
Czy do zgromadzonej Elity dotarło?
Może.
Może nawet zrozumiała - w końcu taka "rola" elity - bo kiedy z ust posła padły słowa w rodzaju "wy tworzycie ten kraj"****, teatr na chwilę stał się grobowcem.
Cichym...
Ale, czy ta cisza, która sama w sobie, może i czasem jest zapowiedzią burzy, cokolwiek zmieni?
Wątpliwe - gdyby podejrzewał to cyniczny poseł wielu kadencji, nie pozwoliłby sobie na ryzyko rzucania takiego hasła "w lud".
Wydaje się, iż jakikolwiek oddźwięk wywołać może jedynie dość prawdopodobne ocenzurowanie sztuki - pada tam nazwa firmy uwikłanej w Szczekociny, jest i informacja o jej powiązaniach z "Red bulem".
Patrząc na kompromitację naszego bezmiaru niesprawiedliwosci wobec dziennikarza GPC - to mogą wyciąć.
Całe szczęście, że teatr po remoncie, bo za taki wybryk, z dotacjami może być w najblizszych latach krucho.
Ale rozruchów na miarę tych z 68 roku, po zdjęciu "Dziadów" Dejmka, raczej nie należy się spodziewać.
Palenia opon nie będzie - mimo chwil zadumy, naród jakby już i jeszcze nie ten.
Wróciłem do domu grubo po północy, nad ranem właściwie - tyle myśli nieuczesanych swieżo po wstaniu i "porannej" kawie.
O grze aktorów niech się wypowiedzą specjaliści - się nie znam.
Okiem laika: bezkonkurencyjna była ciotka "Corleone", dobry też dyrektor "Czaruś".
Aha - jeszcze jedno - idąc, porzućcie mikolskie tendencje do doszukiwania się błędów merytorycznych w terminologii.
* - KMWTW albo i się dowie, jeśli zajrzy na Dąbrowskiego 5
** - W sztuce "Mężczyzna doświadczony" - coś w rodzaju dziennikarza śledczego - tutejszej "Krychy".
Ponoć sztuka używa motywów ujawnionych przez tę osobę. Nie wiem, ile jest "Krychy" pod prochowcem Colombo, ale nawet jeśli niewielka tylko część - nagłe jej zamilknięcie i wyjazd (jesli rzeczywisty), stają się zupełnie zrozumiałe.
Niech powietrze fiordów służy jak najdłuzej.
Na premierze byłem, laikom na pewno się spodoba - teorie spiskowe zawsze były w cenie, opluwanie kolei jest od pewnego czasu w modzie. Sukces komercyjny sztuki wróżę więc murowany. Ale ja to przerysowanie, groteskę i pretensjonalność (czerwona farba jako krew na rękach itp.) odebrałem w inny sposób. Moje prywatne zdanie jest takie, że to zebranie i połączenie w jeden motyw obiegowych opinii, podsycanych przez media i nakręcanych przez użytkowników np. infokolej sprawia, że sztuka wcale nie jest o przekrętach na kolei, tylko... o ludziach którzy (z frustracji?) wszędzie się ich doszukują A teraz proszę o lincz
[ Dodano: 07-10-2012, 19:38 ]
Cytat:
idąc, porzućcie mikolskie tendencje do doszukiwania się błędów merytorycznych w terminologii.
po co w takim razie zatrudnili konsultanta merytorycznego? może to celowy zabieg
po co w takim razie zatrudnili konsultanta merytorycznego? może to celowy zabieg
Pewnie tak - nie kojarzę gościa, ale ma cuś kolejowego w tytule.
Cytat:
A teraz proszę o lincz
Votre demande est pour ma commande.
Cytat:
Moje prywatne zdanie jest takie, że to zebranie i połączenie w jeden motyw obiegowych opinii, podsycanych przez media i nakręcanych przez użytkowników np. infokolej sprawia, że sztuka wcale nie jest o przekrętach na kolei, tylko... o ludziach którzy (z frustracji?) wszędzie się ich doszukują
Dokładnie - pewna grupa tak to właśnie interpretuje.
Nie żebym sugerował cokolwiek, jakieś utożsamianie się z nią. Ale widać, przynajmniej nie przespałeś całych trzech godzin.
I to ci ludzie zawisają.
A Krycha z brodą?
Choć nie może sobie na kolbie wyrżnąć sześciu, czy siedmiu sznytów, to jednak w kaftanie też jej nie wyprowadzają.
Sfrustrowana jest - ok - ale dlatego, że za mała, za krótka, za wąska w uszach.
I to na kogo?
Na ludzi, których oficjalnie od dwudziestu lat nie ma, na wybrańców narodu, którzy niby są służbą, ale tylko przy kasie. Poza dniami wypłaty diet mają ją totalnie w d...pie.
Tobie taka służba odpowiada?
Daję sobie łeb uciąć, że gdybyś miał w domu służących, a ci robiliby Cię w wała, nie tolerował byś tego długo.
A publiczna kasa już nie jest Twoja?
Jej przewały nie są aferami?
Pewnie tak - nie kojarzę gościa, ale ma cuś kolejowego w tytule.
Blefujesz, jak z tym dyrektorem projektu, który podobno w pierdlu za przekręty siedział. Konsultant merytoryczny ma 25 lat i w pierdlu jeszcze nie siedział. Na kolei się zna jak każdy pasażer, co akurat tym w przypadku jest bez znaczenia. I przytoczę tu fragment recenzji z "Głosu Wielkopolskiego":
Cytat:
Ostry reportaż na scenie zamienia się w słodkogorzki surrealizm: tragiczny że aż śmieszny. Ma jeden grzech, jest przegadany, za długi. Dla rytmu i zwartości formy, a przede wszystkim ostrza rażenia, można by ten spektakl skrócić.
A surrealizm to nic innego jak tylko bunt przeciw realizmowi. No bo nic nikomu nie można udowodnić, choć wszyscy wiedzą.
Spójrz jeszcze raz na wytłuszczony kawałek cytatu w moim poście - ten o konsultancie - może zajarzysz.
Cytat:
(...)jak z tym dyrektorem projektu, który podobno w pierdlu za przekręty siedział.
Co do dyrektora - chciałem już wówczas sprostować - szkoda, że tego nie zrobiłem.
Niniejszym nadrabiam.
Otóż, o ile kojarzę, zarzuciłeś mi wówczas oszczerstwo.
Ja zaś, zdaje się, wyraźnie napisałem, że kojarzę NAZWISKO!!!
Czaisz?
A że ktoś, o takim właśnie, w mamrze gnił, jestem pewien.
Ale nie napisałem "na pewno to ten facet" - tego nie wiem i dzięki za wyjaśnienie z pierwszej ręki.
Do kategorii plotek zaliczam zaś fakt, że ten "inny" J. B., niby to został za murami solidnie obity i potem - tj., kiedy oczywiście nieprawidłowości przy przebudowie E-20 nie stwierdzono, choć przeróżne komisje europejskie, które już wtedy sypnęły kasą, do dziś nie mogą się doszukać co niektórych obiektów i - to też aksjomat - byłem z jedną w tzw. terenie. Czytaj: szczerym ugorze.
No więc, zarówno on, jak i inni niesłusznie - a jakże - podejrzani, wyszli i domagali się odszkodowania.
Czy dostali, nie wiem. Czy skazano kogokolwiek - też.
Przestało mnie to w pewnym momencie zarówno ziębić, jak i grzać - wylogowałem się z PeKaPu.
Ale, ww. postąpili honorowo, nieprawdaż?
Cytat:
A surrealizm to nic innego jak tylko bunt przeciw realizmowi.
No tak, ale bunt to jeszcze nie negacja rzeczywistości.
Przecież wiadomo nie od dziś, że człowiek śniegu istnieje.
Zaprzeczysz, choć - jak mniemam - nie widziałeś?
A poza tym, odnoszę wrażenie, że krytykowi chodziło bardziej o zaakcentowanie nieco flakowatości dramatu.
I tu zgoda, i apel.
A może odezwa.
Warszawianki!!!
Warszawianie ew. też.
Bez większej straty dla zrozumienia sztuki, możecie opuścić Przybytek Melpomeny już w antrakcie i gonić na EC o 20.30!!!
Cytat:
No bo nic nikomu nie można udowodnić, choć wszyscy wiedzą.
A może z innego powodu?
Może kluczem jest, nie "co", tylko "kto" udowadnia?
A ci "wszyscy" nie tylko wiedzą się nakręcają.
Mają pokończony kurs matematyki na poziomie podstawowym i zadają równie zasadnicze, co dosadne pytania:
"La curva*, gdzie jest kasa z podatków?
Ile lat, rok do roku, można tak zadłużać państwo, a i tak na nic nie ma forsy?
Czy ekonomiści nią zarządzają, czy szulernia?
Ty wiesz, gdzie się podziewają Twoje daniny?
A może uważasz, że za mało pracujesz?
Potrzebują takich.
Qń padł, ale chomąto mam - reflektujesz?
* - to chyba coś po hiszpańsku. O przekrętach...
Albo zakrętach.
Aferalne bomby tykają na dworcach. Jak wam się podoba "Firma"?
W "Firmie" aferalne bomby tykają na pozamykanych polskich dworcach i pod zniszczonymi podkładami kolejowymi. A przy wspólnym stole siadają postacie żywcem wyjęte z polskiej wersji "Ojca Chrzestnego".
Sobotnią premierę spektaklu "Firma" w Teatrze Nowym, pary najgłośniejszych polskich prowokatorów, dramaturga Pawła Demirskiego i reżyserki Moniki Strzępki, poprzedziły lata lektur. Twórcy czytali nie tylko ustawę, która zapoczątkowała rozproszenie mienia PKP, ale też - stenogramy podsłuchów z różnych afer, wpisy na forach internetowych i gazety, włącznie z branżowymi czasopismami poświęconymi kolei.
Główne role grają: rzutka bizneswoman i jej były mąż z przeszłością w służbach – zawodowo zasiadający w radach nadzorczych kolejnych ze 186 spółek, na które podzielono PKP, poseł na usługach lobby prywatyzacyjnego, który przepycha w Sejmie ustawę o „prywatyzacji i komercjalizacji polskich kolei”, pani premier, jej szukająca sobie miejsca w biznesie kolejowym córka oraz kilku figurantów, których daje się na pożarcie prokuraturze, gdy ta próbuje wszcząć kolejne śledztwo w sprawie katastrof kolejowych czy nieprawidłowości przy przetargach. Tworzą mafijną rodzinę, bo przecież „Polska to kraj rodzinnych firm”. Obradują i knują w gabinetach zasypywanych przez stosy dokumentów i znaczonych krwią kolejnych ofiar kolejnych katastrof. Śledztwa są umarzane, rozkradanie majątku narodowego trwa w najlepsze, bo prawo jest dziurawe, a układy sięgają tak wysoko, że „telewizja nigdy tego nie pokaże”. Zaś ludzie, którzy próbują ujawnić przekręty na wielką skalę, tracą zdrowie, siły i nadzieję na sprawiedliwość. W tle toczy się sentymentalna opowieść starszej pani o niegdysiejszych podróżach pociągami po kraju, teraz pełnym nieużywanych torów (w tle wyświetlane są stosowne liczby) i nieczynnych stacji kolejowych, na których nocami zbierają się dawni podróżni i w ciszy oddają seansom nostalgii. Inscenizacyjnie spektakl nie powala, ale scena bicia i poniewierania skorumpowanego i skundlonego posła przez jego biznesowych bossów jest wstrząsająca.
Wczoraj administracja forum (tzn. ja, Beatrycze i Pirat) była w teatrze na "Firmie". Moje wrażenia są jak najbardziej pozytywnie. Na widowni był komplet widzów.
Miło zaskoczyła mnie reklama jaką autorzy sztuki zrobili naszemu forum. Przewijało się kilka wątków (afer) poruszanych na forum, ze szczególnym uwzględnieniem PKP Cargo. Były też odniesienia do naszych śledztw dziennikarskich. Zaskoczył mnie wątek jednej z ostatnich katastrof kolejowych, w którym padała nazwa firmy TORBUD. Chyba każdy się domyślił, że to odniesienie do pewnej radomskiej firmy o łudząco podobnej nazwie, której szefostwo jest powiązane z prezydętem...
Na miejscu betonu PKP chyba by mnie szlag trafił.
Gorąco polecam! Kto nie widział "Firmy" to ma jeszcze okazję w listopadzie. Sztuka będzie jeszcze wystawiana dzisiaj oraz w dniach 28 i 29 listopada.
Przed teatrem widziałam wozy TVP, a na widowni był operator z kamerą. Może pokażą w telewizji?
Poznańska premiera „Firmy” duetu Monika Strzępka i Paweł Demirski to po wielu latach podwójne teatralne zwycięstwo języka polskiej prawicy. Oto Demirski, członek redakcji „Krytyki Politycznej” wystawia sztukę, do której inspiracja i pomysł, jak przyznają autorzy, są zaczerpnięte z uważnej lektury prawicowych gazet i tygodników. Nie dość tego - diagnozy stawiane w spektaklu współgrają z diagnozami znanymi z tych ostatnich źródeł.
Prolog to znane wersy piosenki Komedy "Nim wstanie dzień" z filmu "Prawoi pięść", nawiązujący też do sztuki Demirskiego i Strzępki „Niech żyje wojna”. To również ironiczny komentarz, do wyświetlanych w głębi sceny informacji, wprowadzający laików w szokujące dane, o stanie zapaści polskich kolei po przełomie 1989 r.
Na scenie oglądamy wielopokoleniową rodzinę kolejarską, siedzącą przy stole zawalonym stosem papierów. Nie są to jednak zwykli „kolejarze”, ale ich nowa wersja, która uwłaszczyła się w III RP na państwowym majątku. O prymat pierwszeństwa w rodzinie i sprywatyzowanej spółce PKP walczą Kobieta Dwudziestolecia z Wujkiem PRL.
To beneficjenci nowego układu, którzy pytani jak i po co sprywatyzowali koleje, zbywają ciekawskich członków rodziny, i nas widzów, ogólnikami, że i tak nie zrozumiemy. Reszta rodziny to młoda Aplikantka, na którą robota w firmie już czeka i jej Matka. Rodzinę uzupełniają młodzi i przystojni „golden boye”. Dyrektor, który jest rozhisteryzowanym figurantem, Poseł odpowiadający za interesy firmy i Palacz, człowiek od akcji specjalnych.
Spokój sprywatyzowanej na kolejowym majątku rodziny burzy nerwowy Mężczyzna Doświadczony. Obsługuje kolejową elitę jako kelner i zostaje przez nich rozpoznany jako dziennikarz obywatelski śledzący kolejowe przekręty, a po godzinach studiujący prawo. Ale to dopiero początek kłopotów firmy, która zostaje zamieszana w katastrofę kolejową. Członkowie firmy zbierają się i przygotowują Dyrektora do zeznań przed prokuraturą. Co zeznawać - przecież to wina pijanego dróżnika, jaki pijar zastosować, by przykryć tragedię i w końcu co z tą zwrotnicą, o której działaniu i sprawności nikt nie ma pojęcia w firmie.
Fabuła „Firmy” nie jest prowadzona linearnie. Akcja sztuki dzieje się współcześnie, ale co rusz przenosimy się w czasie. O tym, jak to było na kolei dawniej dobrze, opowiada nam stara Kobieta Spacerująca. Jednak w 1999 roku za rządów koalicji AWS-UW uchwalono ustawę o PKP, w wyniku której wypączkowało 186 kolejowych spółek. To znowu przenosimy się 30 lat w przyszłość, gdy na kolei ciągle panuje chaos, a kolejną niepokojącą zmianą jest zastąpienie święta Wszystkich Świętych przez „Ducha święta zmarłych”.
Istotnym elementem scenografii jest makieta wieży pilotów z napisem „Port lotniczy Szymany”, w której bohaterowie rozpoznają ofiary katastrofy. Na pewno to symbol braku podmiotowości i wewnątrz sterowności Polski, choć dla każdego znaczący coś innego. Dla lewicy ta wieża to widomy znak, że lądowały tam amerykańskie samoloty z arabskimi terrorystami, których przewożono do Polski w celu ich „zmiękczenia”. Dla prawicy to rosyjska wieża w Smoleńsku, z której kontrolerzy tak naprowadzali pilotów prezydenckiego samolotu, że zakończyło się to niewyjaśnioną katastrofą.
W pamięci zostaje kilka mocnych momentów. Wstrząsająca długa scena policzkowania Posła powtarzającego „Jestem posłem”. Oglądając ją czuje się wręcz ból katowanego człowieka, a zarazem poniżenie godności i majestatu Polski. Wrażenie robi też zbiorowa scena stojących pod stryczkami członków firmy, a przywodząca na myśl fantazje Rymkiewicza w „Wieszaniu”.
Bohaterowie sztuki płynnie przechodzą od postaci do postaci. Kobieta Dwudziestolecia albo Ciotka od ustaw to bardzo dobra rola femme fatale w wykonaniu Antoniny Choroszczy. Wujek PRL grany przez Aleksandra Machalicę to dystyngowany i uwodzący człowiek służb, z „Trybuną Ludu” w rękach, informujący „kim ja nie byłem”. To postać przypominająca porucznika w „Norymberdze” Wojciecha Tomczyka.
Nerwowy śmiech na sali pełnej platformerskiej elity budziły sceniczne kwestie. „Twój ojciec ze służb. Nie można było wtedy inaczej”, „Prokuratura jest wasza, ktoś przecież musi umarzać”, „To jest kraj firm rodzinnych”, czy też „Wiosna będzie nasza, pod warunkiem, że dożyjemy”.
Choć dużo tu się mówi o brudnej wspólnocie, nepotyzmie, korupcji, kooptacji, służbach specjalnych, wspomina się o aferze FOZZ i powiązanej z nią nagłymi śmiertelnymi wypadkami kontrolera NIK Michała Falzmana, jego szefa Waleriana Pańki i kilku jeszcze innych osób, to sztuka na poziomie narracji nie wciąga emocjonalnie, nie potrafi skłonić do identyfikacji z postaciami i pozostawia widza dziwnie bezradnym wobec ogromu dziejącego się zła.
Czy w takim razie „Firma” jest sukcesem Strzępki i Demirskiego? To pytanie otwarte. Do atrakcyjności podobnych tematycznie amerykańskich dramatów jak „Pieniądze innych ludzi” Jerrego Sternem, zrealizowanej przez Macieja Englerta w Teatrze Telewizji w 2001 r., czy też „Enron” Lucy Prebble (sztuka drukowana w „Dialogu”) „Firmie” niestety jest daleko.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum