Araya, "Polityka" jest czerwona, lewacka i prorządowa, ale mniejsza z tym. Przywołany przez Ciebie PiS jest partią systemową, postmagdalenkową. PiS to koncesjonowana przez reżim opozycja. Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego łączą te same tajemnice dotyczące ich miejsca pobytu w czasie, kiedy działacze opozycji byli internowani w stanie wojennym. Brak odpowiedzi na pytanie, gdzie wtedy przebywali, wskazuje na jedno: ich wzajemna niechęć do siebie bierze się z tego, że zostali w tamtym czasie zwerbowani i odpowiednio przeszkoleni, już wtedy obaj zaczęli rywalizację o prym. Jeden o drugim wie tyle samo. Stąd ich wzajemne "ataki" nie przekraczają pewnych, sztywnych narzuconych granic, aby się nie zdekonspirować.
Liderzy partyjni bez względu na barwy polityczne to tak naprawdę tylko marionetki w rękach służb, nie koniecznie polskich. Najlepszy dowód to rząd Tuska, który służy wszystkim (Bruksela, Berlin, Moskwa, Tel Awiw) tylko nie Polakom. Sam generał Czempiński (agent SB) przyznał publicznie, że PO jest wytworem specsłużb.
Wytworem tychże PRL-owskich specsłużb są także koncerny medialne, zwane potocznie TVN-em (Mariusz Walter = TW "Mewa") i Polsatem (Zygmunt Solorz-Żak = TW "Zegarek").
Reasumując: TVP, TVN i Polsat to telewizje reżimowe, których nadrzędnym celem jest wspieranie antypolskiego rządu Tuska i wciskanie ciemnoty Polakom. Ich "Wiadomości", "Fakty" i "Wydarzenia" przypominają DTV (Dziennik) - główny program informacyjny TVP w czasach PRL, który był głównym ośrodkiem propagandy władz PRL i PZPR, mogącym oddziaływać na całe społeczeństwo.
Nie bez powodu te trzy telewizje stworzyły całodobowe kanały dezinformacyjne: TVP INFO, TVN24 i Polsat News, tworząc swoisty monopol na rynku medialnym, do którego nie dopuszcza się nikogo innego (blokada TV Trwam).
_________________ Bądź szczery, a wyzwą cię od chamów i prostaków.
@KrzysiekGrabski - Ty, jak widzę, tęsknisz za nieodległymi czasami, gdy Centrum Informacyjne Rządu miało siedzibę w Radiu z Torunia? Wtedy jedynie prawdziwie wolne media były pro- czy contra-rządowe?
W Gdańsku,w mieszkaniu Donka czy na jakimś boisku piłkarskim?
Nie zarzucaj mi jako ateiście jakichkolwiek...no wiesz,z Toruniem,choć Toruń to bardzo piękne miasto.
A media są przeciwko lub za,w zależności jaki interes widzą w tym właściciele tychże mediów.
Chrzanienie o Imperium Rydzyka a prawdziwe imperia mają Walter,Solorz i paru innych.
Większość mediów wpompowała w umysły młodych ludzi poczucie zagrożenia ze strony PIS-u dla demokracji.
No to teraz jest pięknie i wspaniale.
A później nastąpi zmiana.
Tusk zostanie Prezydentem a Premierem będzie Komorowski.
A co,bracia Rosjanie pokazali,że można utrwalać demokrację w ten sposób.
Araya,wolność w naszym kraju a ty piszesz anonimowo?
Rynek medialny w Polsce jest postawiony na głowie i nie ma nic wspólnego z cywilizowanymi krajami. Pod tym względem bliżej nam do Białorusi niż do UE. Stąd tzw. drugi obieg informacyjny, który reaktywował się i rozkwitł pod zamordystycznym rządem Tuska.
Racja! O demokracji w danym kraju świadczy poziom i jakość mediów. Czy w związku z tym Polskę można uznać za państwo demokratyczne? Moim zdaniem NIE. Polska przypomina państwo totalitarne, w którym demokracja jest tylko pozorna/fasadowa.
Nie jestem przeciwnikiem telewizji. Wręcz przeciwnie - lubię ją. Ale oglądam wyłącznie kanały filmowe (np. Kino Polska) i popularnonaukowe (np. National Geographic, Animal Planet). Czasem oglądam również TV Trwam, gdy szukam np. rzetelnych relacji z wielotysięcznych manifestacji patriotycznych i/lub antyrządowych odbywających się w Warszawie.
Informacje o Polsce i świecie czerpię głównie z internetu, ale nie z portali mainstreamowych takich jak Onet, Wirtualna Polska, Gazeta czy Interia (choć tam też zaglądam, aby zobaczyć czym karmi nas "wróg"), ale z tzw. drugiego obiegu (np. Niezależna, wPolityce, Nowy Ekran, Rebelya, Niepoprawni, Wolne Media i wiele innych). W ostatnich latach niezależne źródła informacji wyrosły w internecie jak grzyby po deszczu i każdy kto ma dość propagandowej sieczki dezinformacyjnej w mediach mainstreamowych znajdzie coś dla siebie. Najlepiej korzystać z wielu różnych źródeł informacji.
_________________ Nie patrz w przeszłość, bo przyszłość Cię znienawidzi...
Zarzut publicznego znieważenia Alvina Gajadhura, rzecznika Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, postawiła warszawska prokuratura jednemu z prezenterów radia Eska Rock
Jakub W. to bardzo znany dziennikarz radiowy i telewizyjny, jednak z powodu postawienia mu zarzutów, prokuratura nie podaje pełnych danych osobowych. Rzeczniczka praskiej prokuratury okręgowej Renata Mazur powiedziała, że Jakub W. nie przyznał się do winy; odmówił również składania wyjaśnień - podaje Polska Agencja Prasowa.
Za publiczne znieważenie danej osoby z powodu przynależności rasowej grozi do 3 lat więzienia.
W całej sprawie chodzi o audycję Eski Rock, w której padły słowa Zadzwońmy do Murzyna i sugestie, że telefon rzecznika GITD działa w buszmeńskiej sieci dla czarnych. Jak potem podkreślała Rada Etyki Mediów, naigrywając się z pochodzenia wywołanej publicznie osoby, dziennikarze używali m.in. zwrotów: +krajowy rejestr Murzynów+, +audycję dzisiejszą sponsoruje warszawski oddział ku klux klanu+.
Gajadhur skierował też skargę do Rady Etyki Mediów i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. REM oceniła, że doszło do drastycznej demonstracji ksenofobii, a prowadzący program znieważyli Gajadhura obraźliwymi i rasistowskimi sformułowaniami.
REM stwierdziła, że ten przejaw rasizmu na antenie ogólnopolskiej rozgłośni radiowej ze strony dziennikarzy, którzy są idolami wielu młodych Polaków, jest pogwałceniem zasady szacunku i tolerancji zapisanej w Karcie Etycznej Mediów. Nie usprawiedliwia go satyryczny charakter audycji, bo – zdaniem REM – demonstrowanie rasizmu wykracza poza granice satyry i etycznego dziennikarstwa.
źródło: menstream.pl
_________________ Mniej pracuj, więcej odpoczywaj!
Jak potem podkreślała Rada Etyki Mediów, naigrywając się z pochodzenia wywołanej publicznie osoby...
Alvin Gajadhur urodził się w Polsce. Jego mama jest Polką, ojciec Hindusem.
Cytat:
Jeżeli to się potwierdzi,dziennikarz powinien być skazany na bezwzględną odsiadkę,choćby jeden rok.
Nie przesadzajmy. Do więzienia powinno się wsadzać tylko za ciężkie przestępstwa i zbrodnie.
Dobrą i pouczającą karą dla Kuby byłby tydzień prac społecznych w ośrodku dla uchodźców. Tam miałby okazję poobcować z ludźmi różnych narodowości, ras i wyznań.
Przecież Kuba jest taki tolerancyjny jako przedstawiciel psuedointeligencji lewackiej, panującej w polskich mediach, to była przecież pokazówka jak polaczki z PIS traktują innych
_________________ TE CHWILE PKP, PIĘKNE K**** PIĘKNE
Redaktorzy naczelni protestują w sprawie projektu nowelizacji prawa prasowego, który powstaje w Senacie. Okładki polskich gazet wyglądają tak samo. Na pierwszej stronie widnieje biała plama, a na niej tekst czerwoną czcionką: Senat zabija prasę.
Polskie media solidarnie protestują przeciwko skandalicznej zmianie prawa prasowego. Przedstawiciele mediów wystosowali apel. Oto on.
Wolność słowa jest zagrożona przez projekt nowelizacji prawa prasowego rodzący się w Senacie RP. To nie jest problem tylko dziennikarzy i redaktorów. To wyzwanie dla wszystkich obywateli Polski.
Reagując na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że ustawowe zapisy regulujące kwestię sprostowań i odpowiedzi prasowych są nieprecyzyjne, senatorowie RP postanowili całkowicie skasować instytucję sprostowania, wprowadzając w jego miejsce odpowiedź prasową. Ta pozornie drobna zmiana będzie mieć dramatyczne konsekwencje.
Sprostowanie odnosi się do faktów i publikowane jest wówczas, gdy dany artykuł zawiera fałsz, który można wykazać. Obowiązek jego zamieszczenia jest dla nas oczywisty i wynika z dążenia do prawdy. Uważamy, że gazety nie mają prawa kłamać, a gdy zdarza się im popełnić niezamierzone błędy - powinny je sprostować i przeprosić.
W przeciwieństwie do sprostowania odpowiedź prasowa nie musi się odnosić do faktów. Mogłaby ją wysłać do redakcji każda osoba w jakikolwiek sposób dotknięta publikacją. Odpowiedź mogłaby mieć objętość dwukrotnie większą od publikacji, do której się odnosi, a redakcja miałaby obowiązek ją wydrukować.
Nie można jednak odbierać prasie prawa do formułowania opinii. Nie można też zmuszać żadnej redakcji do propagowania poglądów, z którymi się nie zgadza - a właśnie do tego zmierza projekt senatorów.
Nietrudno sobie wyobrazić konsekwencje: gazety zapełniłyby się odpowiedziami polityków, biznesmenów, artystów skrytykowanych przez dziennikarzy czy z innych powodów niezadowolonych z opublikowanych artykułów. Działy PR i marketingu firm nauczyłyby się wykorzystywać instytucję odpowiedzi do zamieszczania bezpłatnych reklam.
Gazety prawicowe musiałyby publikować jako odpowiedzi artykuły polityków lewicy i odwrotnie - pisma lewicowe krytykowanych przez nie ideologów prawicy. Po każdej publikacji dotyczącej jakiegokolwiek urzędu gazety musiałyby zamieszczać repliki jego szefów czy biur prasowych. Wkrótce okazałoby się, że objętość tych odpowiedzi zmusza redakcje do drukowania całych suplementów.
Senacki projekt pozbawia redakcje prawa do kształtowania polityki redakcyjnej i decydowania, jakie poglądy chcą głosić. Gdyby te zapisy weszły w życie, polska prasa zostałaby oddana we władanie czynnikom zewnętrznym - politykom, urzędnikom, marketingowcom, biznesmenom.
Jesteśmy zdumieni, że taki projekt rodzi się w Senacie, w którym większość ma partia mająca w nazwie przymiotnik "obywatelska". W kraju szczycącym się tradycją wolności prasy. W państwie, którego system medialny zbiera najwyższe notowania w międzynarodowych rankingach wolności prasy.
Takie same rozwiązania wprowadzały rządy pragnące zakneblować media. Głośnym przykładem była nowelizacja prawa prasowego dokonana przez rząd Roberta Fico na Słowacji w 2008 roku. Protest mediów odbił się echem w całej Europie. Ostatecznie antywolnościowe zapisy wykreślono w zeszłym roku.
Dziś polscy ustawodawcy zamierzają powtórzyć słowacki przykład. Póki nie jest za późno, póki spór o polskie prawo prasowe nie przekształcił się w ogólnoeuropejski skandal kompromitujący nasz kraj, apelujemy: wycofajcie się z tych projektów.
Pod apelem podpisali się redaktorzy naczelni:
JADWIGA SZTABIŃSKA, "Dziennik Gazeta Prawna"
ADAM MICHNIK, "Gazeta Wyborcza"
TOMASZ WRÓBLEWSKI, "Rzeczpospolita"
GRZEGORZ JANKOWSKI, "Fakt"
SŁAWOMIR JASTRZĘBOWSKI, "Super Express"
TOMASZ SIEMIENIEC, "Puls Biznesu"
PAWEŁ FĄFARA, "Polska The Times"
MARCIN KALITA, "Przegląd Sportowy"
JERZY BACZYŃSKI, "Polityka"
TOMASZ LIS, "Newsweek"
MICHAŁ KOBOSKO, "Wprost"
PAWEŁ LISICKI, "Uważam Rze"
PIOTR MUCHARSKI, "Tygodnik Powszechny"
PAWEŁ WOLDAN, "Angora"
KS. MAREK GANCARCZYK, "Gość Niedzielny"
KS. IRENEUSZ SKUBIŚ, "Tygodnik Niedziela"
JERZY DOMAŃSKI, "Przegląd"
WALDEMAR PAŚ, "Metro"
GRZEGORZ POPŁAWSKI, "Polska Dziennik Bałtycki"
ROBERT SAKOWSKI, "Polska Dziennik Łódzki"
MARCIN KOWALCZYK, "Express Ilustrowany"
MAREK TWARÓG, "Polska Dziennik Zachodni"
ARKADIUSZ FRANAS, "Polska Gazeta Wrocławska"
ADAM PAWŁOWSKI, "Polska Głos Wielkopolski"
DAREK KOTLARZ, "Polska Kurier Lubelski"
PAWEŁ SIENNICKI, "Polska Metropolia Warszawska"
WOJCIECH HARPULA, "Polska Gazeta Krakowska"
MAREK KĘSKRAWIEC, "Dziennik Polski"
KRZYSZTOF KUCHTA, "Super Nowości"
WOJCIECH POTOCKI, "Gazeta Pomorska"
KRZYSZTOF ZYZIK, "Nowa Trybuna Opolska"
STANISŁAW WRÓBEL, "Echo Dnia"
PIOTR WĄSIKOWSKI, "Kurier Poranny"
KONRAD KRUSZEWSKI, "Gazeta Współczesna"
IWONA ZIELIŃSKA-ADAMCZYK, "Gazeta Lubuska"
KRZYSZTOF WIEJAK, "Dziennik Wschodni"
STANISŁAW SOWA, "Nowiny"
KRZYSZTOF NAŁĘCZ, "Głos Dziennik Pomorza"
TOMASZ KOWALCZYK, "Kurier Szczeciński"
ARTUR SZCZEPAŃSKI, "Nowości - Dziennik Toruński"
JERZY NOWICKI, "Kurier Podlaski - Głos Siemiatycz"
ALEKSANDER ŚWIEYKOWSKI, "Kulisy Powiatu"
DANIEL DŁUGOSZ, "Nowa Gazeta Trzebnicka"
TOMASZ MILER, "Gazeta Gryfińska"
JERZY KAMIŃSKI, "Gazeta Powiatowa - Wiadomości Oławskie"
WALDEMAR ŚLIWCZYŃSKI, "Wiadomości Wrzesińskie"
WOJCIECH WALIGÓRSKI, "Nowy Łowiczanin"
JADWIGA MAGIER, "Echo Krasnegostawu"
GRAŻYNA KAIM, "Przełom"
RADOSŁAW SAFIANOWSKI, "Kurier Iławski"
KRZYSZTOF HARASIMIUK, "Tygodnik Siedlecki"
MATEUSZ ORZECHOWSKI, "Wspólnota"
MAGDALENA HODAK, "Nowe Życie Pabianic"
RENATA KLUCZNA, "7 Dni Częstochowa"
MACIEJ SULIMA, "Tygodnik Ostrołęcki"
JANUSZ WIKOWSKI, "Wydawnictwo Pomorskie"
JÓZEF MATYSIK, "Co Tydzień"
Manipulowanie informacją jest dziś głównym sposobem prowadzenia polityki. Omówię najważniejsze stosowane przez polityków "chwyty".
Projekt uchwały Sejmu wzywającej Rosję do oddania wraku prezydenckiego samolotu, to „zdrada narodowa”, „adres do cara”, „targowica”. Leszek Miller, jako premier, samodzielnie, bez wiedzy i zgody prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, sprowadził do Polski CIA i pozwolił jej torturować podejrzanych o terroryzm. Rząd chce zlikwidować wszystkie przywileje emerytalne. Służba Bezpieczeństwa tworzyła spisy agentów na podstawie list lokatorów. Katastrofa w Smoleńsku to skutek brawury pilotów („tak lądują debeściaki”) i nacisków pijanego szefa wojsk lotniczych. To tylko najbardziej jaskrawe przykłady prób manipulowania opinią publiczną w ostatnich tygodniach.
Większość z wyżej wspomnianych publikacji nie powstała przypadkowo. Była efektem działań politycznych spin doktorów, którzy coraz większymi garściami korzystają z metod wpływu na społeczeństwo opracowanych przez tajne służby. Pionierem zarządzania przez opinią publiczną w ten sposób były służby sowieckie. Dziś ich know-how stosowane jest na porządku dziennym.
Środki aktywne
Najskuteczniejszą bronią z arsenału tajnych służb używanymi w polityce są tzw. środki aktywne. To przekazywanie starannie wyselekcjonowanych prawdziwych informacji w celu wywołania fałszywego obrazu rzeczywistości. Najlepszą ilustracją wykorzystania tego środka było zamieszanie medialne, które stworzył rząd wokół funduszu kościelnego. Szumnie zapowiadana i głoszona likwidacja ma przynieść...89 mln zł. Wydatki państwa to ponad 330 mld (miliardów!) zł. Gołym okiem widać, że groźba likwidacji funduszu kościelnego nie miała celów ekonomicznych, tylko polityczne.
Pod przykryciem tej wojny na razie udaje się Tuskowi spokojnie ukrywać fakt, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych splajtował. Od kilkudziesięciu lat miliony Polaków rozpoczynały płacenie składek ZUS licząc, że odpowiednio w wieku 65 i 60 lat (kobiety) rozpoczął odbieranie pieniędzy. Teraz nagle rząd zapowiada "reformę". Ma ona polegać na tym, że dłużej płacimy składki i krócej je odbieramy. Gdyby podobny "wał" próbowała zrobić prywatna ubezpieczalnia skończyłoby się na zawiadomieniu prokuratury.
Przy okazji zadymy z Kościołem, którą wywołał Tusk umknęła wszystkim informacja, że plany podwyższenia wieku emerytalnego były oparte na błędnej (starej!) prognozie demograficznej. Proponowane przez rząd zmiany nie wystarczą do utrzymania systemu. Taktyka zastosowana przez Tuska jest stara jak świat. Ten sposób, w Polsce określany swojsko jako metoda "na zająca". Kilka lat temu zastosowanie jej w polityce pokazał satyryczny film Barry'ego Levinsona "Wag the Dog" ("Fakty i akty"). W przededniu wyborów ubiegający się o reelekcję prezydent USA zostaje oskarżony o molestowanie małoletniej. Za radą swego doradcy postanawia wywołać fikcyjną wojnę z Albanią ("Dlaczego Albania? A dlaczego nie?"), by odwrócić uwagę obywateli od obyczajowego skandalu - to w skrócie fabuła tego głośnego filmu.
Jeszcze lepiej ten sam mechanizm pokazuje niedawno emitowany serial o burmistrzu Chicago "Boss". Główny bohater, skuteczny, cyniczny gracz polityczny, staje na krawędzi swojej politycznej kariery. Gdy wybucha skandal o korupcyjnym podłożu z jego udziałem, burmistrz zleca podległym mu służbom nalot na charytatywną klinikę prowadzoną przez jego córkę, które nielegalnie przekazywała leki potrzebującym. Cel jest prosty. Zamieszanie, zmiana tematu, pokazanie, że w imię obrony dobra publicznego jest gotowy poświęcić rodzinę. A, że to nie prawda? Ważne, aby lud to kupił.
Agenci wpływu
Najważniejszym działaniem, którym wpływa się na społeczeństwo jest dezinformacja. Obecnie szerzy się ją przez rozpowszechnianie prawdziwych, ale zmanipulowanych informacji, albo takich, które nie podlegają natychmiastowej weryfikacji. Do dystrybucji takich „prawd” i „półprawd” używani są agenci wpływu. Nie chodzi bynajmniej o osoby posiadające rejestrację i status agenta (aczkolwiek nie jest to wykluczone). Najlepiej oddaje dziś tą funkcję słowo autorytet. System korzystania z agentów wpływu (autorytetów, elit|) do perfekcji opanowały sowieckie służby. Dlatego do dzisiaj nie została rozliczona kolaboracja z sowieckim okupantem, ponieważ ucierpiałyby na tym zbyt mocno elity i ich spadkobiercy. Większość agentów wpływu jest świadoma celów, do których jest używana. W zamian otrzymuje prestiżowe nagrody, stypendia, możliwość publikowania w mediach za sowitym wynagrodzeniem itp. Jest jednak kategoria, która daje się wykorzystywać za darmo. To tzw. „pożyteczni idioci”. Nie trzeba ich werbować, płacić itp. Sami zrobią to czego się od nich oczekuje.
Każde ugrupowanie polityczne stara się mieć swoich „agentów wpływu”. Specyfiką polskiej sceny politycznej jest świadome lansowanie medialnych bohaterów. Takimi ludźmi do zadań specjalnych są m.in. Stefan Niesiołowski w Platformie (przejął tą funkcję od Janusza Palikota), Adam Hofman w PiS (od niedawna), Eugeniusz Kłopotek w PSL. W SLD rolę tą, z braku lepszych kandydatów pełni sam Leszek Miller. Chociaż każdą z tych osób trudno nazwać powszechnie uznanym autorytetem, to media reagują praktycznie na każde, nawet najgłupsze i prowokacyjne ich wypowiedzi. Rządząca PO wykorzystuje Stefana Niesiołowskiego do siania zamętu i odwracania uwagi społeczeństwa, na przykład gdy rząd albo premier ma kłopoty. Najlepszym przykładem są ostatnie pyskówki z jego udziałem, których celem jest „przykrycie” nieudolności śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i rządowych planów grabieży obywateli zwanych dla niepoznaki „reformą emerytalną”.
Z tworzeniem agentów wpływu trzeba uważać. Do 2010 r. w ten sposób był wykorzystywany przez Platformę Janusz Palikot. Szybko jednak zrozumiał, że popularność, którą dzięki swojej roli zdobywa można użyć do budowania własnej siły politycznej i „zerwał się ze smyczy”. Podobną porażkę zaliczył PiS. Po sukcesach Palikota postanowiono wykreować tam Nelli Rokitę, ale przeceniono możliwość jej kontrolowania. Skutkiem były nieuzgodnione z centralą „detonacje”, szkodzące wizerunkowi partii.
Nieoczekiwana zmiana ról
Majstersztykiem zastosowania środków aktywnych była sprawa Beaty Sawickiej. Jak zauważył dr Dominik Smyrgała (wykładowca akademicki, były pracownik Służby Kontrwywiadu Wojskowego) rozegrano ją według tzw. schematu zmiany kontekstu. Polega on na tym, że nie neguje się istnienia jakiegoś zjawiska, ale przedstawia się je w takim świetle, aby zwrócić uwagę na inne fakty. Mimo ewidentnych dowodów na prymitywną korupcję posłanki PO, udało się uzyskać inny obraz sytuacji. Sawicką pokazano jako zapłakaną, skrzywdzoną, uwiedzioną przez bezdusznego agenta CBA kobietę. Zamiast dowodów na korupcję opozycji dostaliśmy dowód na niemoralność i opresyjność rządów PiS. Ujawnienie tej sprawy tuż przed wyborami w 2007 r. zamiast ponieść notowania PiS zwiększyło rozmiary wyborczej porażki tej partii.
Tę samą metodę zastosowano, wywołując zamieszanie wokół aneksu do raportu z likwidacji WSI. Operację rozpoczęto od publikacji w mediach plotek o rzekomej możliwości nabycia jego kopii za milion złotych. Nikomu nie przeszkadzało, że rewelacje prasowe pochodziły od byłych oficerów WSI, którzy nie przeszli weryfikacji. Posłużono się tu rozpowszechnianiem niesprawdzalnej nieprawdy. Chociaż nikomu kopii aneksu nie udało się nabyć, to przecież mogła istnieć taka możliwość. Chodziło o zaszczepienie odbiorcy podświadomego przekazu do, że aneks do raportu WSI można kupić. Z biegiem czasu sięgnięto po bardziej radykalne środki, przygotowując grunt pod działania prokuratury. Do mediów przekazywano częściową prawdę, informując, że przedłuża się weryfikacja żołnierzy WSI. Manipulowano jednak powodami tego zjawiska, zarzucając weryfikatorom brak kompetencji i opieszałość. Nie wspominano przy tym o faktycznych przyczynach, czyli zablokowaniu kancelarii tajnej, braku certyfikacji systemu informatycznego i problemach z poświadczeniami bezpieczeństwa, za które weryfikatorzy nie odpowiadali. Celem operacji było przygotowanie gruntu pod rewizje ABW u weryfikatorów (miały miejsce w maju 2008 r.). Pretekstem było badanie sprawy rzekomego wycieku aneksu i oferty pozytywnej weryfikacji za pieniądze. W ten sposób całkowicie fałszywa informacja posłużyła za pretekst do rozprawy ze środowiskiem, które próbowało ocenić i zweryfikować dorobek wojskowych tajnych służb. A także przeciąć nici wiążącą WSI z Rosją.
Prymitywne bombardowanie opinii publicznej kłamstwami, których nie można zweryfikować, jest bardzo skuteczną metodą. Przykładem jest chociażby stosowane przez Rosję oskarżanie Polaków o mord na bolszewickich jeńcach z wojny 1920 r. Chociaż jest to oczywisty fałsz, to przeciętny „konsument” mediów polskich i rosyjskich (o zagranicznych nie wspominając!) nie jest w stanie go zweryfikować.
Fałszywe oskarżanie liberalizmu
Podręcznikowym przykładem manipulacji sloganami jest termin „narodowy socjalizm”. Większość ludzi, nie tylko w Polsce, nie zdaje sobie sprawy z tego, że III Rzesza była państwem socjalistycznym. Uważają nazizm, czyli narodowy socjalizm, za ustrój radykalnie prawicowy. W Polsce z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w trakcie ostatnich kampanii wyborczych i wiązało się ono z podziałem na część solidarną i liberalną. Chociaż Polska od 1989 r. plasuje się bardzo nisko w rankingach wolności gospodarczej (jak słusznie zauważył Kazik Staszewski, mieliśmy transformację socjalizmu totalitarnego w koncesyjno-etatystyczny), wszystkie ciemne strony systemu gospodarczego III RP określono mianem liberalizmu. Jak się wydaje, zamierzeniem spin doktorów PiS było stworzenie negatywnego obrazu uchodzącej za liberalną Platformy Obywatelskiej - jako współodpowiedzialnej za całe społeczne zło transformacji ustrojowej. Samo nazywanie PO partią liberalną także nie do końca odpowiada prawdzie. Jak na ironię, jedyne ekipy w Polsce, które dokonywały obniżek podatków (fundamentalny warunek liberalizmu gospodarczego), to rządy Mieczysława Rakowskiego (jeszcze komunistyczny), Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego.
Fałszowanie historii
Obiektem manipulacji na niespotykaną skalę jest w Polsce kwestia rozliczeń z okresem PRL. Do manipulowania postrzeganiem rozliczeń z przeszłością w Polsce wykorzystuje się całe spektrum metod dezinformacji. Trzy z nich zasługują na szczególną uwagę: tzw. części równe, części nierówne i generalizacja. Pierwsza polega na tym, że opinie czytelników lub osób poproszonych o komentarz publikuje się w takich samych proporcjach, niezależnie od ich faktycznej liczby, co nadaje prezentowanej sprawie pozory obiektywności. Metoda druga jest podobna. Polega na tendencyjnym prezentowaniu argumentów jednej strony. O ile więc sondaże nie wskazują na przewagę przeciwników lustracji, o tyle w wielu mediach dominują ich poglądy. Generalizacja z kolei polega na tym, że wnioski z pojedynczych spraw są rozciągane na całość zjawiska. Na przykład społeczeństwo jest przekonywane, że otwarcie do publicznego wglądu archiwów IPN dotknie wszystkich w jednakowym stopniu. W ten sam schemat wpisują się hasła w stylu „wszyscy musieli jakoś żyć”, „cała bezpieka fałszowała archiwa”, „akta IPN są kserowanymi w pośpiechu świstkami”.
Dziś osoby uchodzące w Polsce za autorytety czynią wiele starań, aby skompromitować ideę lustracji (np. wspomniana Maria Dmochowska). Podają przy tym argumenty nacechowane emocjonalnie, a często zupełnie fałszywe. Poznanie prawdy o własnej przeszłości jest nazywane nienawiścią, barbarzyństwem, pogwałceniem godności i praw człowieka. Ujawnione przykłady współpracy z bezpieką są traktowane jako nieistotne i nieszkodliwe. Na historyków, którzy napisali książkę o życiowych losach Lecha Wałęsy, wylewa się kubły pomyj. Próbuje się także wpływać na zagraniczną opinię publiczną. Nieżyjący już prof. Bronisław Geremek, publicznie odmawiając złożenia oświadczenia lustracyjnego, na forum międzynarodowym sugerował, że w Polsce łamane są podstawowe standardy europejskie. Jednocześnie nie wspomniał ani słowem, że w państwach takich jak Czechy i Niemcy przeprowadza się dogłębną lustrację, odkąd tylko komunizm upadł.
Jednym z głównych zadań diabła jest przekonanie potencjalnych ofiar, że diabły nie istnieją. Wtedy można działać już do woli - pisał angielski pisarz Carl Staples Lewis w „Listach starego diabła do młodego”. Na polu działania tajnych służb oznacza to potrzebę przekonania ludzi, że mówienie o zakulisowych działaniach, inspiracjach, dezinformacji i agentach wpływu to teorie spiskowe. A w te – jak wiemy – nie wypada wierzyć. Podobnie postępują dziś firmy public relations i specjaliści od wizerunku polityków, którzy skutecznie manipulują opinią publiczną, ale starają się to ukryć. Warto pamiętać, że komuniści byli tak skuteczni, że na Zachodzie widziano w nich obrońców pokoju, a nie bezlitosnych zbrodniarzy, którymi byli. Podobnie dzieje się w Polsce, gdy ze zwykłych zbrodniarzy tworzy się tragicznych bohaterów historii, z kapusiów - patriotów oszukujących bezpiekę, a ze skorumpowanych polityków - niewinne ofiary służb.
Złe rozwiązania prawne, fatalne orzecznictwo w sądach – to tylko niektóre zagrożenia, na jakie wskazali uczestnicy spotkania parlamentarnego zespołu ds. obrony wolności słowa. Tematem spotkania była sytuacja polskich mediów, w tym „Gazety Polskiej”.
Gośćmi spotkania byli redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, jego zastępca Katarzyna Gójska-Hejke oraz prezes klubów „GP” Ryszard Kapuściński.
Tomasz Sakiewicz przypomniał przykłady wyrzuconych z pracy dziennikarzy niepokornych wobec obecnej ekipy rządzącej. Zdaniem redaktora naczelnego „GP” poważnym zagrożeniem jest też fatalna praktyka przy orzecznictwie sądowym. Wyroki sądów nakazują dziennikarzom przeprosiny w wielu mediach, a koszt takich przeprosin jest ogromny. Dla lokalnych redakcji oznacza to często bankructwo.
Katarzyna Gójska-Hejke przypomniała, że głównym wyznacznikiem wolności słowa są rzetelne informacje, programy rozrywkowe są bowiem również w reżimowej telewizji na Białorusi. Tymczasem w Polsce pod rządami Tuska mamy do czynienia z wykluczaniem przy udziale mediów całych niewygodnych dla władzy środowisk.
Obecny na spotkaniu Ryszard Kapuściński opisał dotychczasową działalność klubów „GP” i ich rolę w obronie wolności słowa.
Innym tematem poruszonym podczas dyskusji było niezapraszanie do mediów publicznych dziennikarzy Strefy Wolnego Słowa (choć w telewizji i radiu publicznym goszczą np. publicyści niszowej, lewackiej "Krytyki Politycznej"). Posłowie zapowiedzieli, że wystosują w tej sprawie pismo do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Parlamentarny zespół ds. obrony wolności słowa zainaugurował działalność w marcu 2012 r. Na pierwszym posiedzeniu liczący 80 parlamentarzystów zespół wybrał na przewodniczącego posła PiS Tomasza Kaczmarka, który był inicjatorem powstania takiego gremium. – Obejmiemy wsparciem akcje obywatelskie podejmowane w obronie świętego w demokracji prawa do informacji, w obronie niezależnych mediów i dziennikarzy, którzy stają się ostatnimi bastionami debaty publicznej – mówił nam Tomasz Kaczmarek. Wyróżnił w tym kontekście akcje organizowane przez kluby „Gazety Polskiej”. Zapowiedział też, że zespół będzie wspierał dziennikarzy wyrzuconych z telewizji publicznej, którym dziś odbiera się prawo do wygłaszania opinii. Dodał, że posłowie będą stawali w obronie mediów lokalnych, które niejednokrotnie są kneblowane przez lokalne układy i władze.
Wywiad z Ewą Stankiewicz, dziennikarką zaatakowaną przez posła Stefana Niesiołowskiego, rozmawia Magdalena Michalska.
Poseł Niesiołowski rzucił się na Panią. Niektóre media inaczej to opisywały.
Oburza mnie kłamliwy opis w „Wyborczej”. Ci dziennikarze chyba nie są w stanie odróżnić obrony przed kamerą od atakowania jej. Relacjonowałam wydarzenia rzetelnie. Ciekawe, że zarzuty nierzetelności pojawiają się ze strony „GW”, która przez część społeczeństwa uważana jest za medium tendencyjne. Niesiołowskiego najwyraźniej zdenerwowało to, że pytania nie zadał mu zaprzyjaźniony dziennikarz. Moje pytanie nie było nawet kontrowersyjne.
Groźne dla wolności słowa wydaje się przeświadczenie posła, że może sobie wybierać dziennikarzy i pytania, na które chciałby odpowiedzieć. A nawet utrudniać relacje z wydarzeń, w których uczestniczy. O agresji słownej i napaści na mnie nie wspomnę.
Jak zachowywali się świadkowie tej napaści?
To było najbardziej szokujące. Poseł Niesiołowski najwyraźniej nie panuje nad swoimi reakcjami i jest mi go nawet szkoda. Ludzie z jego środowiska odciągali go, usiłowali uspokoić. Jestem przekonana, że bali się, iż on zrobi coś nieprzewidywalnego, że posunie się jeszcze dalej. Byli tam jeszcze inni ludzie. Zwróciłam się do nich z prośbą o pomoc. Jeden z mężczyzn spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się i powiedział: "Ja nic nie widziałem". A operator jednej z głównych stacji telewizyjnych przypatrywał się zajściu z opuszczoną kamerą.
A reakcja policji?
Kilka razy podchodziłam do strażnika stojącego przy sejmowym bloku F i prosiłam, by wezwał policję. Nie mogłam jednak się doprosić. W końcu stwierdził, że policja była i rozmawiała z marszałkiem Niesiołowskim. Stałam cały czas na tym placu i nie widziałam tej policji. Poprosiłam, by wezwano ją jeszcze raz. Wtedy usłyszałam, że sama mam zadzwonić pod numer 997. Zadzwoniłam. Przed Sejm przyszedł policjant i powiedział, że mam się zgłosić na komisariat przy ul.Wilczej. Powiedziano mi także, że i tak nic nie można zrobić - osoba marszałka jest objęta immunitetem.
„Niesiołowski zaatakował Ewę Stankiewicz? No i co z tego. Przecież to dla niego normalne”. Widzę wzruszenie ramion części dziennikarzy. „Czemu się dziwić – Niesioł jaki jest, każdy widzi”, „Człowiek o zszarganych nerwach” – powiedzą inni. „Może skończyły się mu tabletki”.
Kamera Ewy uchwyciła też zachowania posłów Platformy. Reakcje są dokładnie w tym duchu. Pytania zadawane przez dziennikarkę spokojnym, grzecznym tonem koleżanka klubowa Niesiołowskiego nazywa prowokacją. Potem odciąga go, gdy dostaje furii. Inny kolega z PO zasłania ręką obiektyw.
Reżyserka opisuje także reakcję ekipy TVP. Gdy poseł już nie tylko uderzył w obiektyw, ale przeszedł do rękoczynów – zaczął szarpać i odpychać Ewę – reporter telewizji publicznej opuścił kamerę i przestał filmować zajście. W internetowym komentarzu napisałem, że czekam na reakcje dziennikarzy głównych stacji telewizyjnych, szczególnie tych, którzy robili ogólnonarodową aferę ze słów „spieprzaj dziadu” i wyli z oburzenia, gdy podczas pielgrzymki Radia Maryja jeden z uczestników popchnął kogoś z ekipy Polsatu.
Długo nie musiałem czekać. Opis brutalnego ataku posła PO na dziennikarkę „Wyborcza” opatrzyła wdzięcznym tytułem „Polowanie na Niesioła”. Kolejne doniesienia w portalach stosują klasyczny manewr odwracania kota ogonem. „To wybryk młokosa”, czytam, sądząc, że ktoś tak ocenia furię Niesiołowskiego. A jednak nie, to słowa prezydenckiego ministra Nałęcza w odniesieniu do posła PiS-u, gdy ten, komentując agresję byłego marszałka, powiedział, że nie ma dlań miejsca w demokratycznej polityce.
W wielu relacjach z ataku przywołano obszerny fragment ze słowami Jarosława Kaczyńskiego o Hitlerze i oskarżenie Palikota w stosunku do związkowców o agresję wobec jego ludzi. Na jednym z portali natychmiast pojawił się obszerny, apologetyczny życiorys Niesiołowskiego – bohaterskiego opozycjonisty – profesora od owadów, barwnej postaci polskiej polityki. Potem wywiad, w którym prowadzący skwapliwie spisuje kolejny stek wyzwisk Niesiołowskiego pod adresem Ewy Stankiewicz i innych dziennikarzy i w ogóle na to nie reaguje, jakby nic się nie stało...
Dla większości mediów winni są związkowcy, Kaczyński, a najbardziej sama Stankiewicz.
Opuszczona kamera reportera TVP przypomina mi zachowanie dziennikarzy w Charkowie, gdy przed laty pijany Aleksander Kwaśniewski – aspirujący dziś na jednym z portali do miana „moralnego przywódcy Polaków”– bełkotał, chwiejąc się na nogach. Wtedy z akredytowanych 18 reporterów jedynie Maria Przełomiec relacjonowała, że prezydent zachowuje się „dziwnie”. Inni zdążyli opuścić kamery lub filmowali korony drzew.
Bo przecież nie wolno polować na władzę (chyba że jest nią PiS). W Polsce media były i są od tego, żeby chronić rządzących przed rozwydrzonym społeczeństwem. Ten straszny lud już nie wie, czego chce. Zachciało się im emerytur na starość, żądają telewizji z Torunia, chcą dzieci uczyć historii – niedoczekanie! Najpierw domagają się autostrad, a jak rząd pozwolił budować, to teraz żądają za pracę pieniędzy. Szczytem wszystkiego jest to, że nie chcą wierzyć w raport Anodiny. A jeszcze w ich imieniu na niewinnych ludzi polują wścibscy dziennikarze prowokatorzy.
Czekam, aż „Wyborcza” zorganizuje komitet pokrzywdzonych przez prowokatorów. Otwierać go powinien oczywiście Niesiołowski, potem Ryszard Cyba, Edmund Klich, posłanka Beata Sawicka, Miro – zwany niekiedy „Białym Nosem” – Rychu, słynny szkoleniowiec, senator Misiak, minister Mucha ze swoim fryzjerem. Coś mi się wydaje, że z każdym dniem lista będzie coraz dłuższa.
Jak "Gazeta Wyborcza" zmanipulowała sondaż ws. Stankiewicz kontra Niesiołowski
"Gazeta Wyborcza" przeprowadziła sondaż, który miał pokazać komu czytelnicy portalu gazeta.pl przyznają rację: dziennikarce Ewie Stankiewicz czy Stefanowi Niesiołowskiemu. Pytania tak sformułowano, że każda odpowiedź wskazywała na winę dziennikarki.
Pytanie w sondażu zadano prawidłowo. "Kto ma rację w aferze z udziałem Stefana Niesiołowskiego i Ewy Stankiewicz?". Ale już propozycje odpowiedzi były majstersztykiem manipulacji.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum